Październik 2000(numer 106)

 


Spis treści: 
Od redakcji
Z daleka od Łobza. Pierwsza jesień
Bez przerwy stres
Bieg po zdrowie
Cały świat w Łobzie
'Dwójka' w dobie reformy
Łobeziak w internecie
Dziękuję w imieniu obdarowanych dzieci
Gołębie - sekcja Łobez
Każdemu po równo
Mamy archiwum
Obiecanki - cacanki
1 września
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?
Nasz nowy Autor - Krzysztof Andrusz
Żniwa i po żniwach
Rodzinne spotkanie z 'Karasiem'
Zaproszenie do teatru
Znowu w Wilnie
Kronika policyjna
Ze starej książki dochodzeń
Z żałobnej karty


Od redakcji


W tym numerze sporo miejsca poświęcamy naszej oświacie i kulejącej reformie tej bodaj najważniejszej dla przyszłości naszych dzieci i wnuków dziedziny naszego życia. Zaczął się właśnie drugi. Odwiedzając nasze szkoły pytaliśmy ich dyrektorów, jak im się w drugim roku wdrażania reformy pracuje, jak wspierają ją nauczyciele, stanowiący podstawowe ogniwo w procesie unowocześniania szkoły. W zasadzie nie kwestionowano potrzeby reformy. Niemniej nasi rozmówcy mieli wiele wątpliwości, co do sposobu jej przeprowadzania. Zwracali uwagę przede wszystkim na to, że jej wprowadzanie to jednak wielka improwizacja bez skalkulowania jej kosztów. Nie powiedzieli tego wprawdzie, ale według nas kompromituję ona jej organizatorów. Jak bowiem można podejmować podobne przedsięwzięcie bez skalkulowania jego kosztów? W dzisiejszym, rządzącym się na każdym kroku rachunkiem ekonomicznym, świecie?

Obecne władze spodziewały się po reformie efektów natychmiastowych, politycznych, propagandowych. Tymczasem w tej chwili wyłazi jak szydło z worka cała masa szczegółów, które nie zostały wkalkulowane w optymistyczny pomysł. Teraz się mówi ostrożnie, że na pozytywne skutki reformy trzeba będzie poczekać z dziesięć lat, kiedy tegoroczni pierwszoklasiści będą zdawać maturę. Być może, ale mówią to chyba przesadni optymiści, bo czy można dzisiaj przewidzieć, jakie jeszcze niespodzianki ujawnią się w trakcie jej wdrażania, oprócz tegorocznego skandalu z płacami nauczycielskimi.

Na razie bowiem nie zanosi się na to, by szybko zostały zniwelowane różnice między szkołami i zapewniony został awans edukacyjny dla dzieci z wprawdzie zreformowanych, ale biednych szkół terenowych, których jest większość. W szkołach tych dzisiaj i jutro podstawowymi problemem będzie przetrwanie "od pierwszego do pierwszego" i, jak powiedział na posiedzeniu jednej z komisji naszej Rady Miejskiej dyrektor gimnazjum - brak pieniędzy na kupno nawet przysłowiowego gwoździa. Raczej można mieć pewność, że różnice między zamożnymi elitarnymi szkołami, a tymi biednymi pogłębią się tak, jak to się dzieje dzisiaj w całym systemie społecznym, sterowanym i kształtowanym brutalnie przez gospodarkę rynkową.

A potrzeby materialne naszych łobeskich szkół są ogromne. Żadna z nich nie ma na przykład porządnych obiektów sportowych, dużych sal nazywanych kiedyś aulami (z ich braku mało kto dzisiaj wie, co to takiego). Dyrektorzy dużo czasu muszą poświęcać na poszukiwanie i przekonywanie tzw. sponsorów, jeśli chcą coś dla szkoły zrobić więcej niż im na to pozwala głodowa subwencja oświatowa. Chwała tym ludziom, a także rodzicom, i dobrze, że tacy dobroczyńcy się znajdują. Nam jednak taka sytuacja kojarzy się po prostu z ciągłą (niech się dobrodzieje nie obrażą) improwizacją i żebraniną oraz z uzależnianiem szkoły od różnych układów. Nauczyciele powinni się przede wszystkim zająć edukowaniem młodzieży i siebie, a nie zabiegać o deskę, cement czy farbę do pomalowania klasy.

To są oczywiście tylko marzenia i to jest smutne, że o czymś tak normalnym, o takiej nowoczesnej szkole można dzisiaj tylko pomarzyć. Całe szczęście, że w tym dzisiejszym bałaganie oświatowym mamy dobrych i oddanych swojej misji nauczycieli, robiących swoje mimo wszelkich przeszkód i, miejmy nadzieję, chwilowych niedostatków.
Redakcja

Z daleka od Łobza. Pierwsza jesień


W przepięknie wydanym "Zielniku ks. Jana Twardowskiego", kupionym w dniu mych kolejnych urodzin, wyróżnia się sześć polskich pór roku, w tym dwie jesienie: "jedna ze złotem ucieka, w drugiej kalosz przecieka". Ten zielnik przypomina także dzieciństwo, kiedy tworzyło się różne kolekcje zasuszonych roślin. Książka - w zamiarze wydawcy - jest próbą połączenia urody świata traw, ziół i kwiatów z pięknem poezji.

Kilka godzin wcześniej powróciłem z krótkich, lecz wspaniałych wakacji spędzonych w doborowym towarzystwie w Grecji. Dzięki temu mogłem w dniu otwarcia Olimpiady w Sydney być w Olimpii - przepięknym gaju, gdzie od wielu wieków zapalany jest znicz olimpijski. Znalazłem się także pod górą Olimp, w wąwozie termopilskim i na przylądku Sounio, gdzie znajdują się ruiny świątyni Posejdona i gdzie można podziwiać najpiękniejsze zachody słońca. Ale największe wrażenie zrobiły na mnie Delfy - to niewątpliwie jedno z najpiękniejszych, znanych mi miejsc. Grecja jest piękna, po prostu. Po powrocie przeżyłem swoisty "szok termiczny" (skok z +360 do +60), bowiem u schyłku lata rozpoczęła się już jesień. Ta pierwsza.

Urodzinowy dzień minął na pośpiesznym odrabianiu zaległości, przyjmowaniu miłych wizyt, a także specjalnym seminarium w Centrum Informatyki, którym kiedyś kierowałem (wygłosiłem okolicznościowy referat pt. "O naturze Golema"), ucieszyłem się jubileuszową publikacją zawierającą pięć moich wykładów, a wieczorem w domu czekał mnie prezent - piękny kosz wrzosów (jesienne kwiaty). Wysłuchałem płyty - prezentu z Grecji ("Rapsodie" J.Papas i Vangelisa) i obejrzałem montaż różnych, bliskich mi, materiałów filmowych przygotowanych specjalnie na mój "benefis". Znalazły się tam także fragmenty rozmów z Jerzym Giedroyciem. Śmierć legendarnego Redaktora, twórcy "kultury", mędrca i wnikliwego, krytycznego obserwatora wszystkiego, co dotyczyło Polski.

Redaktor wypowiadał często słowa - jak podkreślano we wspomnieniach ("polityka") - "gorzkie, ostre, nie oszczędzające żadnych osób ani opcji, dyktowane jakimś bezkompromisowym patriotyzmem, żeśmy wszyscy nie dorośli do idealnej Polski, której od nas wymagał". Wraz ze śmiercią J. Giedroycia i J. Karskiego zakończyła się pewna epoka umysłowa i, chyba, pewien racjonalistyczny styl myślenia o naszych dziejach. Sądzę, że o życiu i dziele Redaktora najwięcej ma do powiedzenia p. Czesław Szawiel.

W dniu mych urodzin minęło 30 lat od śmierci Jimmiego Hendrixa, genialnego gitarzysty, jednego z największych muzyków XX wieku, bowiem, należy się z tym zgodzić (lub pogodzić), że rock i jazz należą do najważniejszych zjawisk w kulturze tego wieku. Na kilka dni przed wyjazdem na wakacje pożegnałem w Inowrocławiu ciotkę Basię, - młodszą i najweselszą siostrę mojej mamy. Ciotka przyjechała do Łobza wraz z moimi rodzicami w 1947r., gdzie poznała swego przyszłego męża wuja Zygmunta Korpala (zmarł kilka miesięcy temu). Pamiętam ich ślub w Sielsku (mieszkała tam starsza siostra mamy), po którym przenieśli się na stałe do Inowrocławia. Często tam bywałem, a wszystkie wizyty u cioci Basi zawsze będę mile wspominał. Coraz więcej ostatecznych rozstań z ludźmi bliskimi, bez których moje życie byłoby zapewne uboższe.

I tak powrót ze słonecznego greckiego lata do "pierwszej" polskiej jesieni zdominowały smutne wspomnienia. Niebawem nastąpi ta "druga jesień", gdy dzień coraz krótszy i człowiek, siłą rzeczy, jeszcze bardziej smutnieje, że strach pomyśleć. A potem to już koniec wieku.
Piotr Sienkiewicz

Bez przerwy stres


Jak pan się czuje i co pan robi realizując założenia reformy oświatowej - pytam dyrektora łobeskiej "Jedynki" Tadeusza Sikorę?
- W oświacie, przynajmniej w tej chwili, żyjemy w ciągłym stresie i niepewności - mówi dyr. Sikora. Z jednej strony jest presja ze strony nauczycieli, zrozumiała zresztą, żeby im poprawić warunki pracy i płacy, które by im pozwoliły sprostać założeniom reformy, z drugiej strony cierpimy na chroniczny brak pieniędzy na podstawowe potrzeb. "Jedynka" ma dług w wysokości 60 tys. zł, który powstał w związku z koniecznością likwidacji filii przy Placu Spółdzielców i przygotowania, a właściwie zbudowania dla dzieci z tej placówki 3 nowych klas lekcyjnych. Nałożyło się na to jeszcze to, że szkoła ponosi koszty związane z wprowadzaniem reformy. Jest niż demograficzny. Musiałem zwolnić z braku godzin czterech nauczycieli, a także pracowników administracji i obsługi. Teraz trzeba im wypłacać z budżetu szkoły różnego rodzaju odprawy.
Tymczasem ministerialna subwencja oświatowa wystarcza tylko na płace. W związku z tym zabrakło mi pieniędzy na takie potrzeby rzeczowe jak: ogrzewanie, wywóz nieczystości, energia, opłaty telefoniczne. Na szczęście znalazłem poparcie u radnych. Radna E. Kobiałka wnioskowała na posiedzeniach komisji Rady, aby szkole pomóc ze środków gminnych. Na jednym z wrześniowych posiedzeń Zarząd Miasta obradujący nad podziałem własnych środków na potrzeby szkół łobeskich z udziałem dyrektorów szkół i przedszkoli po wysłuchaniu ich opinii przychylnej dla nas, zobowiązał się do pokrycia niezawinionego przez nas długu. Inne szkoły są od nas bogatsze, im subwencja, z biedą wprawdzie, wystarcza na opędzeni bieżących potrzeb. To bardzo ładnie ze strony kolegów, że nam w ten sposób pomogli.

Ile pan ma dzieci w szkole, skąd one są?
- To nawet ważniejszy dla nas problem niż, miejmy nadzieję chwilowy, brak pieniędzy, bo rzutujący na wyniki naszej pracy. W założeniach reformy jest stałe podnoszenie wyników nauczania i tworzenia równych szans dzieciom wiejskim. Mamy w szkole 454 uczniów w 18 oddziałach, ale 334 z nich dowożona jest ze wsi, w których zlikwidowano małe szkółki. Jest w tej chwili za mało autobusów, dzieci wiejskie muszą nieraz za długo na nie czekać. Zapewniamy im wprawdzie opiekę w świetlicy, ale zwiększa to nasze koszty i nie pozwala się tymi dziećmi zająć w sposób zorganizowany. Nie mają one możliwości uczestniczenia w popołudniowych zajęciach pozalekcyjnych takich jak kółka przedmiotowe, nie mogą brać udziału w zajęciach sportowych. Poza tym specyfika nasze szkoły polega także na tym, że większość naszych dzieci jest, delikatnie mówiąc, bardzo biedna. Część z nich korzysta z dożywiania fundowanego przez opiekę społeczną, ale to problemu nędzy nie załatwia. Właściciel naszej sprywatyzowanej stołówki szkolnej p. Kotwicki obiecał dla części dzieci dostarczać darmowe zupy.

O czym marzy dyrektor "Jedynki", co go martwi, co chociaż trochę go cieszy, czym może się pochwalić?
- Przede wszystkim o stabilizacji finansowej, o dożyciu czasów, kiedy można będzie normalnie pracować, a nie ciągle myśleć o tym, jak związać koniec z końcem. Na szczęście nie ma w szkole tłoku, nie trzeba uruchamiać drugiej zmiany. Nie mamy jednak boiska, a sala gimnastyczna jest za mała. Martwi mnie też, że nauczyciele, których skromne zarobki można było kiedyś wspomagać godzinami nadliczbowymi, mają teraz przeważnie gołe etaty. Sytuacja nauczycieli jest trudna, mają tragicznie niskie zarobki. Co mnie cieszy? A to, że w ciągu dwóch miesięcy wakacji udało się przygotować szkołę do przejęcia filii i przeprowadzić wspomniany duży remont. Wiele się w tym krótkim czasie w szkole działo Wprawdzie dostaliśmy 10 tys. zł na materiały z Urzędu Miasta, ale większość prac udało się wykonać dzięki naszym dobroczyńcom. Bez ich pomocy nie rozpoczęlibyśmy nowego roku szkolnego w czystej szkole. A pomagali nam Państwo: J. Łukaszewicz z Elstaru, A. Markiewicz z Saba Pol-u, Elzbieta Kobiałka z Krochmalni, St. Zimnicki z AWRSP, Z. Smoroń, M. Karłowski, H. Matulewicz, R. Żełobowski, J.J. Mechlińscy z księgarni, LOK łobeski i liczni rodzice.

Bieg po zdrowie


W sobotę 9 września br. odbył się III bieg z cyklu Grand Prix Łobza 2000/2001. Tym razem trasa biegu po raz pierwszy przebiegała ścieżką leśną pomiędzy Świętoborcem, Łobzem i Boninem. Był to typowy bieg krosowy na dystansie 10 km. Jego zwycięzcą został p. Andrzej Burek ze Szczecina, który uzyskał bardzo dobry czas: 39 min. 05 sek. Najlepszemu biegaczowi wręczono puchar dyrektora ufundowany przez dyrektora Państwowego Stada Ogierów ze Świętoborca. Najstarszym zawodnikiem biegu był p. Bronisław Maciuszko ze Szczecina liczący sobie 66 lat! Dystans pokonał w doskonałym czasie 49 min. 03 sek.! Pan Bronisław jest uczestnikiem licznych imprez organizowanych dla biegaczy w całej Polsce. W sobotnim biegu uczestniczyły również dwie panie - Elżbieta Wiśniewska (współorganizatorka zawodów) oraz Anna Afeltowicz - uczennica ZSG w Łobzie i zarazem najmłodsza uczestniczka zawodów. Panie biegły na dystansie 6 km i uzyskały także bardzo dobre czasy. Słowa pochwały należą się też p. Tadeuszowi Szubie, który z biegu na bieg osiąga coraz lepsze wyniki. P. Szuba wystartował po raz pierwszy w biegu towarzyskim w marcu br. i systematycznie startuje z nami. Jest on także ze swoją małżonką p. Grażyną współorganizatorem naszych zawodów. Przy okazji zapraszamy wszystkich miłośników biegania (również i młodzież szkolną) do uczestniczenia w naszych biegach. Do końca cyklu Grand Prix pozostało nam jeszcze 6 biegów, z których do ogólnej klasyfikacji zaliczanych jest 5 najlepszych. Niektórzy zawodnicy zaliczyli już sobie po 3 biegi.
Podajemy poniżej terminarz naszych kolejnych biegów:
IV bieg - 07.10.2000 r.
V bieg - 04.11.2000 r.
VI bieg - 30.12.2000 r.
VII bieg - 27.01.2001 r.
VIII bieg - 24.02.2001 r.
IX bieg - 31.03.2001 r.
Trasa:
Bieg przełajowy, nawierzchnia naturalna, gruntowa, około 1 km asfalt. Mężczyźni 10 km, kobiety i młodzież - 5 km.
Start:
Boisko obok PSO Łobez - Świętoborzec o godz. 11.00. Zapisy na godzinę przed startem. Aby zostać sklasyfikowanym, należy ukończyć 5 biegów. W wypadku równej ilości punktów w kat. wiekowej o zajętym miejscu decyduje miejsce w klasyfikacji "open". I miejsce - 50 pkt., II miejsce - 45 pkt., III - 42 pkt., IV - 40 pkt., V - 39 pkt., itd.
Elżbieta Wiśniewska

Cały świat w Łobzie


Nie tylko cały świat gości na co dzień w Łobzie, ale także Łobez jest znany na całym świecie. To nie przesada. Mało kto w naszym mieście wie, że mieszkający z żoną w Łobzie w niedużym domku przy ulicy Siewnej 7 pan Bogumił Smugała jest największym ambasadorem naszego miasta w świecie. Skromny, emerytowany pracownik telekomunikacji w małym pokoju na piętrze zainstalował wiele lat temu krótkofalową stację nadawczo-odbiorczą i przy jej pomocy może, jeśli warunki są sprzyjające, nawiązać codziennie kontakt z całym światem na falach krótkich, a także ultrakrótkich. Na prowadzenie takiej działalności potrzebne jest specjalne zezwolenie, bardzo duża wiedza techniczna, znajomość języków obcych, ogromna cierpliwość i wieloletnie doświadczenie. No i oczywiście - zamiłowanie i pasja. Każda radiostacja ma swój numer - Pan Bogumił jest znany w świecie jako SPC - 1 i ma I kategorię (najwyższą) w swojej dziedzinie. Każdą rozmowę radiowiec odnotowuje w dzienniku. I tu nie do wiary wiadomość - łobeski radioamator zanotował OSIEMNAŚCIE TYSIĘCY rozmów z całym światem i miał łączność z 176 krajami. Rozmowy te są potwierdzane tzw. kartą QSL przez biura tej organizacji na całym świecie i docierają do poszczególnych radiowców. Obok zamieszczamy kilka takich wybranych kart, które p. Smugała otrzymał z różnych stron świata, od kolegów, z którymi się łączył i rozmawiał. Jest wśród nich, jak widzimy, nieżyjący król Jordanii Husejn - zapalony radioamator, który ponadto odznaczył p. Bogumił dyplomem jubileuszowym. Wiele zagranicznych kart QSL jest bardzo barwnych, także te, które obok publikujemy. Zamieszczona w tym tekście karta QSL naszego radiowca jest skromna, jednobarwna, bo wydanie kolorowej jest drogie - jednak są na niej, jak widzimy, łobeskie akcenty. Szkoda tylko, że z placu III Marca znikła dzisiaj ta piękna latarnia. To, co mi opowiada p. Smugała o swoich, potwierdzonych kontaktach radiowych brzmi jak niezwykła, fantastyczna opowieść. Oto jako jeden z pierwszych dowiedział się on o tragicznej śmierci Jerzego Kukuczki w Himalajach, bo z kolegami wybitnego alpinisty "złapał" łączność zaraz po wypadku. Kiedy kapitan Krzysztof Baranowski płynął dookoła świata ze swoją "szkołą pod żaglami" i na antypodach stracił łączność z krajem, p. Bogumił odebrał jego wołania i pierwszy przekazał rodzinom młodych morskich wilków wiadomość o tym, że żyją i mają się dobrze. I towarzyszył z Łobza kapitanowi w jego dalszej podróży. Były dla Łobza serdeczności i podziękowania. Przyjemna była łączność z ambasadorem Polski z Kenii p. Ozgą. Jeśli ktoś pamięta jeszcze piękny film "Gdyby wszyscy ludzie dobrej woli" - ten zrozumie, jak ważną rolę odgrywa krótkofalarstwo. Ktoś potrzebował pilnie rzadkiego lekarstwa - w Niemczech odebrano prośbę z Łobza od p. Smugały i lekarstwo się znalazło, przysłano je do Polski. Tu trzeba mocno podkreślić, że radiowcy to jedna wielka rodzina bez względu na kraj, z jakiego pochodzą, wiarę, jaką wyznają, poglądy polityczne, czy wiek, nie obowiązują u nich stopnie naukowe, tytuły. Wszyscy są równi. Natychmiast są ze sobą na ty, są dla siebie sympatyczni.
Kiedy p. Smugała włącza swoją aparaturę, wtedy pasmo w eterze, które dla uprawiania tej szlachetnej pasji zostało dla nich zarezerwowane jest "gęste" od głosów, rozmów, nawoływań i które pulsuje życiem przez całą dobę.

Czy w dobie internetu, poczty elektronicznej, telefonii komórkowej, łączności satelitarnej, telewizji radio nie staje się symbolem dawnej epoki - pytam p. Bogumiła. Wręcz przeciwnie - dowiaduję się, że rozwija się ono i panuje w nim ogromna konkurencja, są zakusy, żeby ograniczyć pasmo zarezerwowane dla radioamatorów. Jest to stosunkowo tani środek przekazu, nie potrzeba tutaj satelitów, przewodów, kosztownych stacji nadawczych czy odbiorczych. Dwóch ludzi na dwóch krańcach świata ma ze sobą natychmiastową łączność. Fale krótkie ze względu na swoją specyfikę błyskawicznie docierają do najdalszych zakątków świata. Na razie żaden inny środek łączności nie potrafi radia zastąpić tak skutecznie. Działają w świecie krótkofalowcy zawodowi pracujący na specjalnych kodach dla różnych instytucji (w USA czy Rosji), którzy dysponują aparaturą tak precyzyjną, że dla przykładu mogą na przykład podsłuchać z ogromnych odległości to, co kto mówi przez telefon komórkowy w Łobzie. Najszerzej rozwinięte jest krótkofalarstwo w USA; działa tam pewnie ze 100 tysięcy radiostacji amatorskich. Jako ciekawostkę warto tu podać, że zapalonym radioamatorem był prezydent USA Eisenhoover.
Kontakt przez radio jest natychmiastowy, bezpośredni, ciepły, niereżyserowany. Nie ma większej przyjemności, jak nawiązanie kontaktu np. z Nową Zelandią, Kamczatką czy Alaską, z ludźmi, których się w życiu nie widziało i nie zobaczy, a których życzliwy głos dociera do nas, którzy mówią do nas o swoich problemach, pytają, co u nas słychać. Mamy ich po prostu obok siebie. Człowiek nie czuje się w takim towarzystwie sam. Przestrzeń jest pełna ludzi, pełna znajomych. Podróżuje poza tym po świecie bez wizy i paszportu.

Można zapytać, z kim p. Bogumił nie miał łączności. Są tu na przykład Wietnam, Anglia, USA, Izrael, Kuwejt, Malajzja, Pakistan, Tajlandia, Argentyna, niemiecka ekspedycja naukowa na Komorach, Zambia, Australia, Tunezja, wybrzeże szkierowe Finlandii, wyspy Diego Garcia na Pacyfiku, Katar, Malediwy u wybrzeża Indii, Szwajcaria, Gabon,Południowa Afryka, Korea, Panama, Etiopia, Kanada, rosyjska stacja polarna w Kirowsku, Ziemia Franciszka Józefa w Arktyce, polska stacja polarna polarna im. Arctowskiego na Szpicbergenie, Kamczatka, Azory, Nepal, Grecja, Malta, Korfu, Mauretania, Filipiny, Nowa Zelandia, Niger, Bahrain, Mauretania, Taiwan, Samoa, Senegal, Meksyk, Sarawak, Togo (polski misjonarz) Hongkong, Paragwaj, Andorra, Egipt, Sierra Leone, wyspy Cooka i wyspy Wallis na Pacyfiku, Islandia, Zambia, Albania, Bośnia, Jugosławia, Algeria, Francja, Lesotho, Oman i wiele innych, nie mówiąc o Polsce, z którą p. Smugała ma kontakt na co dzień. Sam na poczekaniu uczestniczyłem w rozmowie z panem spod Zielonej Góry i dostaliśmy od niego od ręki sympatyczne zaproszenie do odwiedzenia go przy okazji. Jak to jest możliwe, żeby się porozumieć z tak licznymi krajami? Jest możliwe, bo nasz radiowiec nieźle radzi sobie z językiem angielskim, dobrze z rosyjskim i niemieckim. A są to podstawowe języki w krótkofalarstwie. Poza tym krótkofalowcy mają kod składający się z 300 podstawowych pojęć funkcjonujących w każdym języku, którymi przy pomocy klucza posługują się stosując alfabet Morse`a.

Ma też nasz radiowiec mnóstwo dyplomów, m.in. od Międzynarodowej Unii Radioamatorskiej za nawiązanie łączności ze wszystkimi kontynentami. Jak się rzekło p. Smugała jest człowiekiem bardzo skromnym, trochę żałuje on jednak, że nie dane mu było uczestniczyć w wystawie "Skarby Pomorza". Miał bardzo dużo do pokazania, jeszcze więcej do zademonstrowania tego, jakim cudem i przyjemnością jest krótkofalarstwo. Dodam od siebie - tej klasy, jaką reprezentuje p. Bogumił. Szkoda mu także, że zaprzestał działalności dysponujący przyzwoitą aparaturą klub radioamatorski przy LOK-u. Warto upowszechniać tę dziedzinę działalności szczególnie wśród młodzieży- mówi pan Bogumił - ma ona wiele walorów wychowawczych, uczy cierpliwości, spostrzegawczości, zaradności i precyzji, a przede wszystkim szacunku dla innych ludzi.
W następnym numerze postaramy się o kilka danych technicznych na temat tej niezwykłej i pożytecznej działalności.
Słuchał z podziwem - W. Bajerowicz

'Dwójka' w dobie reformy


Co się dzieje w drugim roku reformy oświatowej w Szkole Podstawowej nr 2, w popularnej łobeskiej dwójce - pytam jej dyrektorkę p. Jolantę Babyszko. Sporo dobrego robią sami nauczyciel, ale kłopoty też nas nie omijają - mówi p. dyrektor. Mamy w tym roku 650 dzieci w 25 oddziałach od klasy I do VI i jedną klasę dla 17 dzieci upośledzonych w stopniu umiarkowanym. W klasie tej dzieci pod kierunkiem pedagog szkolnej Marioli Janiszewskiej uczą się głównie samoobsługi i w miarę ich możliwości - podstaw wiedzy. W szkole jest stosunkowo luźno, bo obserwujemy już skutki niżu demograficznego. Na przykład w klasach IV jest jeszcze 158 dzieci, ale już w czterech klasach pierwszych tylko 120, mimo że "dwójka" przyjmowała dzieci, które, gdyby nie reforma, chodziłyby do SP 3. W klasach pierwszych mamy w związku z tym jednak tłok, ale z innego powodu. Mamy po 30 dzieci w klasie, bo nie stać nas ze względów finansowych na utworzenie 5 oddziałów.

Na tle innych łobeskich szkół warunki lokalowe mamy dobre, jest dużo miejsca na korytarzach, w czasie przerw nie ma tłoku. W roku ubiegłym wzbogaciliśmy się przecież o 6 nowych klas lekcyjnych w dobudowanym skrzydle szkoły. I pod względem lokalowym nie powinniśmy narzekać, gdyby nie ciągnące się od wielu lat trudności z ukończeniem budowy drugiej sali gimnastycznej. Nasza obecna sala gimnastyczna jest właściwie od zawsze za mała. Przy trzech godzinach lekcyjnych w klasach IV - VI w sali ćwiczą praktycznie zawsze dwie klas. Jak się zdarzy, że równolegle trzecia klasa ma wf, wtedy musi ona ćwiczyć na salce korekcyjnej. Inny problem to niecierpliwe oczekiwanie nauczycieli na obiecaną podwyżkę płac, której państwo nie realizuje od stycznia br. Na razie nauczyciele dostają u nas wypłaty po staremu. Nie jest to mobilizujące, bo osłabia efekty reformy już na jej starcie. Podobno niektóre bogatsze samorządy ryzykując i nie czekając na obiecane pieniądze, wypłacają nauczycielom pobory od 1 września według nowych zasad.

Co myślę o reformie oświaty po roku jej wdrażania? Jej założenia są wspaniałe, jest ona nowoczesna. Natomiast jej wykonanie zwalono przede wszystkim na barki biednych nauczycieli. Muszą się oni przygotować do nowych warunków, postawiono im wysoki próg wymagań. Niestety ośrodki kształcenia nauczycieli są płatne i żądają coraz większych opłat za szkolenia, które nauczyciele muszą pokrywać z własnej, coraz bardziej pustej kieszeni. Ta reforma będzie miała sens, jeśli znajdą się na jej wdrożenie pieniądze. W tych warunkach nie mam słów dla wyrażenia szacunku dla nauczycieli, którzy pracują z powołania i to właśnie oni w tej chwili ratują polską szkołę. Swoje frustracje zostawiają on w domu i w pokoju nauczycielskim, a potem jak najlepiej i cierpliwie wykonują swoje codzienne zawodowe obowiązki w pracy z uczniami. Warto, by to wreszcie doceniono.

Mamy w szkole dobrze wyposażoną salę komputerową, dzieci mają dostęp do internetu. Nauczyciele prowadzą społecznie wiele różnych kółek zainteresowań. Dziecko, które się w czymś wyróżnia, może u nas swoje umiejętności rozwijać. Mamy dużo osiągnięć nie tylko w naszym rejonie i w województwie. Na przykład w roku ubiegłym nasz uczeń Michał Post z klasy VIII a zajął pierwsze miejsce w rejonowym konkursie chemicznym, II w wojewódzkim i IV w krajowym (op. Mariola Łowkiet); Kasia Dawlud z klasy Ia (op. Renata Mikul) była IV na krajowym konkursie recytatorskim pt. "Proza i poezja na wschód od Bugu".

Czy odczuwamy to, że część dzieci jest biedna? Tak. 50 dzieci dojeżdża do "dwójki" z biednej wsi, a w ogóle mamy około setki dzieci bardzo biednych. To duży odsetek. Żeby im chociaż trochę pomóc kupujemy podręcznik do biblioteki i wypożyczamy im, informujemy rodziców skąd mogą otrzymać pomoc, zwracamy się do naszego Ośrodka Pomocy Społecznej o dofinansowanie obiadów dla najbiedniejszych. Wbrew początkowym obawom sprywatyzowanie stołówki szkolnej nie pogorszyło żywienia i dożywiania w szkole. Do tej pory 100 stołujących się musiało utrzymać 3 osoby obsługi i zarobić na całą amortyzację stołówki za sumę 4 zł, bo tyle kosztował obiad. Płaciliśmy personelowi za urlopy, wakacje, ubezpieczenia, co nie zawsze wystarczało. Teraz obiady nie są na razie droższe i gorsze, a my mamy duży kłopot z głowy.

Oczywiście, że staramy się szkołę utrzymać w dobrym stanie (co widać - red.). Przed sezonem przeprowadziliśmy takie bieżące remonty jak: płukanie grzejników, wymiana spłuczek w toaletach, remont części chodników, szklenie okien. Niestety dużo szyb wybiły nam łobuzy w czasie wakacji. Mamy dobroczyńców. Na przykład pomaga nam p.Jan Błyszko (zakład stolarski), Nadleśnictwo użycza nam drzewek i krzewów do nasadzeń, RPGK (p.Janiec) i Powiatowy Zarząd Dróg pomagają nam transportem. Bardzo pomagają nam rodzice dzieci z klas I - III (urządzają i dekorują klasy). Firma Univex (p. Witold Mazur) sprezentowała nam płytki chodnikowe. P. Marian Kozioryński nie tylko ze służbowego obowiązku pomaga nam w zagospodarowaniu terenu. P. Maroszczuk podarowała nam meble do jednej z klas. Dyrektorzy SP 2 i gimnazjum dzielą się z nami meblami szkolnymi. W ogóle odczuwamy sympatię społeczeństwa dla naszej pracy.

O czym marzy dyrektor Szkoły Podstawowej w Łobzie? O zakończeniu budowy zawilgoconej drugiej sali gimnastycznej, o ogrodzeniu szkoły, o funduszach na zakup sprzętu audiowizualnego i nowych mebli do klas, przede wszystkim zaś o poprawieniu sytuacji materialnej nauczycieli.
Dziękuję za rozmowę - W. Bajerowicz

Łobeziak w internecie


1. Do 'Redakcji "Łobeziaka" i nie tylko... Wędrując w czasie wakacji przejeżdżałem przez Drahim - zwiedziłem zamek i całe urocze Wasze okolice - zdziwiło mnie trochę arabsko brzmiące słowo "Drahim". Gdy dowiedziałem się z przewodnika, że w tutejszym zamku Drahim fałszywa mennica templariuszy biła monety, które odnaleziono w czasie wykopalisk, zajrzałem do Internetu, trafiłem do Waszego miesięcznika, a od moich arabskich przyjaciół w Egipcie otrzymałem takie tłumaczenie słowa: "Drahim - is the plural of derham which is a unit of Arab currency" czyli może to być aluzja do skarbów Templariuszy, którzy bywali przecież na wschodzie i tam zdobywali bogactwa - o których tyle różnych książek mniej lub bardziej fantastycznych, a może jest inne wytłumaczenie nazwy "Drahim"!? Pozdrawiam serdecznie, życzę sukcesów w prezentacji regionu i czekam na wyjaśnienie fascynującego słowa.
Dr inż. Z. Pągowski
Instytut Lotnictwa, Warszawa

Od redakcji: Trudno nam wyjaśnić etymologię nazwy miejscowości Drahim, być może znają ją miejscowi miłośnicy tej miejscowości, kiedyś ważnego grodu warownego. Wiemy, że był to gród pomorski, który odebrali szczecińskim Gryfitom Brandeburczycy. W 1368 roku Kazimierz Wielki dążąc do sojuszu z Pomorzem Zachodnim i wykorzystując chwilową słabość Brandenburczyków zajął ten gród i umieścił w nim swoją załogę. Drahim był wtedy bodaj siedzibą polskiego starostwa. Mało kto o tym wie, że Polska w ten sposób po czterech wiekach (od czasów Bolesław Chrobrego) ponownie zaczęła graniczyć z Pomorzem Zachodnim i jej granice sięgały dzisiejszego Drawska. Ponownie Polska utraciła Drahim w roku 1665. Czy jest to nazwa arabska? Mamy polskie miejscowości takie jak np. Drohiczyn czy Drohobycz, w których temacie występuje frapujące Pana i "nietypowe" dla polskich nazw miejscowości samo "h". Nie wiemy, czy nietypowe. Dziękujemy za kontakt z nami. Również serdecznie Pana pozdrawiamy. Redakcja "Łobeziaka".

2. Internet jest fascynującym narzędziem do różnego rodzaju poszukiwań. Badam historie mojej rodziny (Szydywar). Od czasu do czasu przeszukuje Internet i najnowsze, co znalazłam, to http://www.lobez.pl/101.html Zobaczyłam tam, w majowym numerze "Łobeziaka" nekrolog dla Ewy Szydywar. Czy są jacyś inni jeszcze żyjący członkowie rodziny Szydywar ? O ile mi wiadomo większość Szydywarów pochodzi z gminy Cisna na południowym wschodzie Polski, ale także są gdzie indziej (Ukraina, Rosja, USA , Francja, Argentyna). Druga Wojna Światowa rozrzuciła wielu po świecie. Będę wdzięczna za wszelkie informacje jakie mogą Państwo mi przekazać. Z poważaniem, Helen Szydywar.
Są w Łobzie osoby noszące nazwisko Szydywar. Postaramy do nich dotrzeć i przekażemy Pani wiadomości na ten temat. RED.

3. Name: Arek asi@ins.com.pl
Website: www.lobez.pl
Referred by: Just Surfed On In
From: Wrocław
Time: 2000-09-26 10:08:28
Comments: Serdecznie pozdrawiam wszystkich Łobeziaków. Sam pochodzę z Wrocławia, ale w Łobzie spędziłem najpiękniejsze chwile mojego życia. Z tego miasta pochodzą też moi rodzice. Kiedyś miałem tam sporo przyjaciół, ale lata lecą i....Proszę, odezwijcie się. Szczególnie ty, Kamilko! Arek S.

Dziękuję w imieniu obdarowanych dzieci


W sierpniu i we wrześniu br. Zarząd Rejonowy Polskiego Czerwonego Krzyża brał udział w ogólnopolskiej akcji pod hasłem "Wyprawka dla żaka", która miała na celu przygotowanie podstawowych pomocy szkolnych dla dzieci pochodzących z rodzin najuboższych Przeprowadzono w Łobzie zbiórkę pieniędzy do puszek i zebrano 532 zł i za sumę tę zakupiono 12 wyprawek szkolnych (plecaki, piórniki z pełnym wyposażeniem, zeszyty, bloki). Ponadto p. Jadwiga Mechlińska - właścicielka księgarni "Współczesnej" podarowała 3 plecaki dla dzieci, Za ten jej piekny gest serdecznie dziękujemy! Dziękujemy też anonimowym ofiarodawcom za wyposażenie tych plecaków.

Dziękujemy wszystkim ofiarodawcom, którzy złożyli do puszek wspomnianą kwotę, dziękujemy też naszym wiernym kwestarzom PCK, którzy zawsze dobrowolnie wychodzą z puszkami na ulice: Lucynie Kudaj, Kazimierze Tlock, Elżbiecie Modrzejewskiej, Piotrowi Malczykowi, Stefanowi Dziemowi oraz licealistkom z Łobza: Joannie Mazan, Małgorzacie Witczak, Justynie Tokarskiej, Kamili Woźnickiej, Marzenie Polnej, Magdalenie Matule, Annie Zdanowicz i Agnieszce Besiekierskiej. "Wrażliwość, ofiarność pomaga nam wspomagać innych."
Anna Urban

Gołębie - sekcja Łobez


Oglądając relację z Łobza w "Skarbach Pomorza" żałowałem, że obok wędkarzy oraz myśliwych z naszego terenu zabrakło hodowców gołębi pocztowych. Podejrzewam, że ocena Łobza mogłaby być nieco wyższa, gdyby zobaczono nasze osiągnięcia. Myślę, że spowodował to brak inicjatywy nie tylko ze strony władz miasta, organizatora imprezy, ale trochę i naszej. Utarte kanony w świadomości społeczeństwa powodują, że często ukrywamy i wstydzimy się swojego hobby. A przecież mamy się czym pochwalić! Na przykład w przeszłym roku nasze gołębie uczestniczyły w locie z Paryża, skąd odległość do nas wynosi 1062 km. Pierwszego gołębia z tego wyścigu miał Tadeusz NOWAK, który przylot swojego ptaka skonstatował w zegarze o godz. 4.40, następnego dnia, kiedy było jeszcze dobrze szaro. Ten sam nasz hodowca z innego lotu z miejscowości Osnabrück (530 km) zanotował powrót gołębia o godz. 22.50, właściwie już w nocy przy całkowitych ciemnościach. Przy takiej zawziętości jego gołębi nie było mu ciężko zdobyć tytułu mistrza łobeskiej sekcji w lotach gołębi starszych, a w kategorii lotów krótkich II wicemistrza oddziału Połczyn Zdrój zrzeszającego w ubiegłym roku 140 członków w sekcjach: Świdwin, Drawsko Pomorskie, Połczyn Zdrój, Barwice. W tym roku do tego oddziału doszedł jeszcze Złocieniec, w wyniku czego oddział ten liczy dzisiaj 190 hodowców. Kolejne miejsca w tych zawodach zajęli nasi łobescy koledzy - Edward Franaś, Henryk Abramczuk, Jerzy Noryca, Józef Sułkowski i Andrzej Szpienik.

W lotach gołębi młodych w zeszłym roku mistrzem nie tylko naszej sekcji, ale i oddziału i okręgu Koszalin, do którego należy również Białogard został nasz kolega Zdzisław Piotrowicz. Nawiasem mówiąc, Białogard nie jest taki silny. Kolejne miejsca w tych zawodach zajęli koledzy: Edward Franaś, Henryk Abramczuk, Andrzej Dzwonnik, Janusz Adamczyk oraz ś.pMichał Krystosiak.

W lotach gołębi młodych miał miejsce lot pucharowy z okazji 40-lecia okręgu Koszalin i wszystkie trzy puchary zgarnęli w nim nasi hodowcy. Pierwszy był kol. Zdzisław Piotrowicz, drudzy koledzy Edward Franaś i Henryk Abramczuk, a trzeci ś.p. Michał Krystosiak - hodowca i wielki miłośnik gołębi, który, niestety, nagle i o wiele za wcześnie opuścił nasze szeregi na zawsze. Cześć Jego pamięci!

W tym roku sezon był bardzo zacięty. W lotach gołębi starych zdecydowanym mistrzem naszej sekcji został kol. Zdzisław Piotrowicz, natomiast do ostatniego, 14 lotu, o drugie miejsce walczyło kilku hodowców. Ostatecznie sztuka ta udała się kol. Januszowi Adamczykowi, a kolejne pozycje zajęli koledzy: Andrzej Szpienik, Ryszard Gabski, Tadeusz Nowak, Jerzy Noryca, Sławomir Kmieć, Ryszard Kowalewski i Józef Sułkowski.

Natomiast w lotach gołębi młodych do ostatniego, piątego lotu prowadził z minimalną przewagą nad kol. Januszem Adamczykiem autor tego artykułu, ale tak, jak to np. w kolarstwie bywa - okazało się to "rozprowadzeniem" kol. Zdzisława Piotrowicza, który powtórzył ubiegłoroczny wynik i został mistrzem sekcji Łobez i oddziału Połczyn Zdrój. Kolejne miejsca zajęli koledzy: Edward Franaś, Henryk Abramczuk, Ryszard Kowalewski, Janusz Adamczyk, Sławomir Jóźwiakowski, Ryszard Halota, Marian Czaprowski, Ryszard Gabski oraz Kazimierz Popiela. Natomiast wyniki na szczeblu okręgu nie są jeszcze znane.

Działalność naszej sekcji opiera się na pracy społecznej. Jednak mimo oddania się wielu hodowców naszej wspólnej sprawie nie moglibyśmy tak prężnie działać i osiągać takich sukcesów, gdyby nie pomoc ludzi, wprawdzie nie hodowców, ale życzliwie patrzących na nasze zamiłowanie. Do takich sprzyjających nam przyjaciół należą właściciele mieszalni pasz panowie Eugeniusz Bąk i Tadeusz Jóźwiak, którzy za korzystanie z ich pomieszczeń socjalnych i świetlicy nie zażądali od nas nawet grosika i to nie dlatego, że jesteśmy skąpi. W tym miejscu w imieniu wszystkich naszych hodowców składam im wyrazy szacunku i szczere, płynące od serca podziękowanie.
Marian Czaprowski

Każdemu po równo


To stare, ludzkie marzenie, żeby każdemu dostawało się "po równo", oczywiście, jeśli się jest biedakiem, z dóbr tego świata. Bo niby dlaczego jedni mogą opływać we wszystko, co oferuje materialna doczesna rzeczywistość - w wyszukane jedzenie, wspaniałe mieszkania, nowoczesne samochody, modną odzież, a równocześnie mogą sobie pozwolić na lepsze szkoły dla swoich dzieci, na pachnącą higienę, na wolny beztroski czas, na podróże po ciekawym świecie, na korzystanie z wysokiej kultury, w ogóle na pławienie się w luksusie, na nie zaprzątanie sobie głowy tym, co się jutro włoży do garnka, na kupienie ludzi, którzy, którzy za nich zrobią każdą czarną robotę i wykonają wiele jeszcze innych czynności służebnych - natomiast drudzy umierają milionami z głodu już jako dzieci gdzieś w Afryce czy Azji lub pędzą całe życie w niewiarygodnej poniewierce i nędzy. I dzieje się tak w odniesieniu do jednostek i całych narodów. W Bangladeszu człowiek musi wyżyć cały rok za przeciętnie dwieście dolarów, w bogatych krajach ma ich w tym czasie do dyspozycji już często po dwadzieścia tysięcy. W Polsce też, wprawdzie aż nie w takiej skali, obserwujemy to zjawisko na każdym kroku; w Łobzie też jest przepaść między zamożnymi i biednymi i powiększa się ona wbrew temu, czego się ludzie spodziewali na przykład wierząc, że kiedy włączą do ruchu solidarnościowego, to każdemu w nowym, wolnym kraju dostanie się wszystkiego właśnie "po równo" po raz pierwszy w dziejach. To znaczy pracy, zarobków, praw, przywilejów, sprawiedliwości, możliwości awansu społecznego i ujawnienia swoich umiejętności bez "układów" i łapówek czy partyjnej przynależności, nie mówiąc już o takich codziennych potrzebach jak mieszkanie, opieka społeczna, podstawowa ochrona zdrowia czy wreszcie poczucie bezpieczeństwa wynikające z tego, że jutro starczy na przysłowiowy chleb powszedni i przyzwoite śniadanie dla dzieci wychodzących do szkoły. Kolejny raz w dziejach ludzkości upadła na naszych oczach i odbiła się boleśnie na naszych skórach (no, nie wszystkich skórach) stara nadzieja ludzieńków na jakieś tam nastanie pięknych czasów ogólnej pomyślności i życia bez problemów do tej pory ich nękających.

Tymczasem rozziew między bogatymi a bogatymi budził od zawsze poczucie niesprawiedliwości, sprzeciwu, zawiści, upokorzenia tych drugich, a tym bogatym dostarczał przekonania, że tak musi być, że to właśnie oni są albo wybranymi albo dziedzicznym wybrańcami bogów powołanymi do sprawowania władzy i czerpania z niej profitów; albo dawał im też przekonanie, szczególnie popularne dzisiaj, że swoje bogactwo zawdzięczają własnej pracowitości, zaradności, talentom takim i owakim, sprytowi do interesów, że im się ono po prostu należy jako tym "lepszym" ludziom. Problem stworzenia jakiejś równowagi w tym podzielonym i niesprawiedliwym świecie nie dawał spokoju nie tylko nieszczęśnikom zajmującym najniższe stopnie na drabinie społecznej i tłamszonym zawsze i okrutnie, gdy tylko próbowali się upomnieć o trochę lepszy los, ale także nie dawał spokoju wybitnym myślicielom swoich czasów współczującym biedakom. Warto tu wspomnieć choćby Anglika Tomasza Morusa (kanonizowanego swego czasu przez papieża Jana Pawła II) i jego utwór "Utopię" z 1616 roku, w której przedstawił model sprawiedliwego państwa, trzeba przypomnieć Włocha Campanellę i jego "Miasto słońca" z 1623 roku, w którym także postulował utworzenie idealnego państwa bez wyzysku i łaskawego dla wszystkich ludzi. Kontynuatorzy ich marzeń, angielscy i francuscy socjaliści utopijni nie pozwolili uschnąć tym ideom, bo kiedy wydawało się, że drapieżny kapitalizm dzięwiętnastowieczny ostatecznie zdegraduje biedaków, powstały masowe partie socjalistyczne szczególnie w Niemczech, Anglii i Francji i zaczęły krok po kroku zmuszać kapitalistów do ustępstw i ograniczania wyzysku. A tak nawiasem, nie warto się rozwodzić nad tym, że z socjalizmem nie miał nic wspólnego okrutny świat terroru i zbrodni stworzony przez Lenina, Stalina i Hitlera, który zresztą zdobył władzę szermując hasłami narodowo-socjalistycznymi.
I choćby nie wiem jak raziło to słowo zszargane przez tych tyranów i choćby nie wiem jak ostro protestowali twórcy pierwszej Solidarności przeciwko posądzeniom o to, że z socjalizmem mają cokolwiek do czynienia, to przecież w imię socjalistycznych haseł postulowali, że w nowej Polsce wszyscy dostaną "po równo" i dlatego poszły za nimi dziesiątki milionów Polaków właśnie z robotnikiem Wałęsą na czele.

Dlaczego wobec tego wyszło z tego, to co wyszło, to znaczy to, że nadal żyjemy w świecie , w którym ponownie jakby coraz dalej nam było od idealnego ustroju równości społecznej, jednakowych szans dla wszystkich, w którym jedni osiągają dochody przekraczające w miesiącu dwieście i więcej razy to, co dostanie na rękę sprzedawczyni w sklepie, robotnik rolny, pracownica u Bodego, rencista, czy sto razy więcej niż nauczyciel z długoletnim stażem lub pracownik w przedsiębiorstwie, nie mówiąc o bezrobotnych na zasiłkach lub tych, co nie dostają w ogóle nic. Myśli sobie Dziadek, że wynika to z tego szczególnego przypadku, jakim jest człowiek w świecie ziemskiej przyrody. Nasi przodkowie zaczęli w niej dominować od momentu, kiedy zaczęli tworzyć cywilizację i kulturę, kiedy poszczególne jednostki zaczęły się wśród nich wyróżniać, ujawniać swoje indywidualne talenty, górować nad innymi nie tylko prymitywną siłą fizyczną ustalającą w świecie zwierzęcym "kolejność dziobania", ale sprytem, wyrozumowaną, a nie tylko instynktowną przebiegłością, umiejętnością wytwarzania coraz doskonalszych narzędzi, kiedy - krótko mówiąc, zaczęli między sobą konkurować. I tak to już poleciało i leci do dzisiaj. Gdyby te czynniki nie zadziałały, to pewnie do dzisiaj łazilibyśmy na nagusa po drzewach, a nie próbowalibyśmy lotów w kosmos, spacerów po księżycu, nie mówiąc o używaniu czegoś tak już prymitywnego i powszechnego jak mechaniczna pralka, radio, telewizja, samochód, viagra, proszek do prania Dosia i wprawdzie dawno już wynalezione, ale ciągle, a nawet coraz bardziej poszukiwane i kochane pieniądze. Myśli sobie Dziadek, że każdy postęp w dziejach ludzkości odbywa się z naruszaniem zasady "każdemu po równo", bo to jest właśnie koszt ponoszony za bycie człowiekiem. Jest to zarazem i nasze szczęście jak i tragedia. Bez tej nierówności nikomu by się nie chciało wykuwać kiedyś lepszych mieczy, by przy ich pomocy podbijać bliższych i dalszych sąsiadów, wyruszać, jak Magellan, na niezgrabnych rybackich łupinkach w podróż dookoła świata, wynajdować pisma, żeby przy jego pomocy przekazywać doświadczenia, by inni nie potrzebowali od nowa wymyślać prochu, inwestować w fabryki i ciągle stwierdzać od nowa, że to jeszcze nie kres możliwości, że ciągle jest jeszcze przed nami jakaś tajemnica, że nie istnieje jakaś absolutna prawda i skończona wiedza, że ciągle jest jakaś uzasadniona nadzieja na to, że wiele rzeczy można ulepszyć. Jest to szczęście, bo relatywnie ludziom przez to lepiej się żyje, bo na przykład postępy medycyny powodują przedłużanie się średniej naszego życia (w Biskupinie ludzie dożywali przeciętnie trzydziestu lat), bo ciągle życie ma jakiś sens, bo wcale nie znikają, co wieszczą niektórzy katastrofiści, takie tylko ludzkie i piękne uczucia jak miłość, bezinteresowna dobroć czy poświęcenie. Jest to równocześnie tragedia, bo nie da się tym wszystkim obdzielić tak po prostu wszystkich "po równo", bo towarzyszą człowiekowi także (nieznane innym żywym organizmom) - bezinteresowna zawiść, nieograniczona chęć posiadania, egoizm, nieczułość na cudzą nędzę. Niestety nie udało się nigdzie stworzyć dotąd ustroju czy państwa, które by się rozwijało bez tego napędu, jakim jest właśnie nierówność. Mówią dzisiaj nasi kandydaci na prezydentów, że jak wygrają, to dadzą wszystkim młodym Polakom równe szanse np. oświatowe, a potem życiowe. A co się stanie, gdy wszyscy rodacy zechcą być w przyszłości dyrektorami banków, właścicielami wielkiego majątku albo prezesami rad nadzorczych, a ci, co naprawdę nie lubią pracować, zechcą mieć takie same pobory jak ci pierwsi? Znowu frustracje, znowu rewolucje, znowu obalanie kolejnego złego ustroju?

Byłoby to wszystko do zniesienia - marzy sobie po cichu Dziadek - dla niego i dla większości tych Polaków, co w tym nieustającym i nieuniknionym, niestety, wyścigu do przysłowiowego koryta pozostają z najróżniejszych powodów i najczęściej wcale nie z własnej winy - w tyle i muszą się zadowolić tym, co im się łaskawie z pańskiego stołu zostawi czy z niego skapnie, gdyby to dzielenie narodowego dobra nie było tak krzywdzące i rażąco niesprawiedliwe, jak to się obecnie w Polsce dzieje.

Tu Dziadek sobie na koniec zażartuje, chociaż będzie to żart wisielczy. Jedyna pociech jak na razie to ta, że wszyscy rozstaniemy się z tym światem tak samo skutecznie, tak samo, jak to się działo z naszymi przodkami, tak samo "po równo", sprawiedliwie, w odpowiednim dla każdego czasie, którego nie można będzie sobie wybrać ani zapłacić za zwłokę największymi nawet pieniędzmi. I stanie się to bez względu na to czy nastąpi to w luksusowym łóżku czy jakimś barłogu.
Dziadek

Mamy archiwum


W czwartek 28 września Łobez wzbogacił się o nowy, ładny budynek - nastąpiło otwarcie archiwum akt byłych pracowników Państwowych Gospodarstw Rolnych. Obiekt ten, na miarę 21 wieku, zbudowano bardzo szybko, w niecały rok. Na każdym kroku zobaczyliśmy tu duże pieniądze. Zarówno sam budynek jak i jego wyposażenie techniczne budzą podziw. Okazało się, że Polak, jak mu dużo zapłacić, to potrafi zrobić coś ładnego. Wszędzie mechanizacja, automatyka, informatyka. Wszystko funkcjonalne i na bardzo wysoki połysk. Nawet wierzeje wjazdowe zasuwane automatycznie, jak się to mówi - za naciśnięciem guzika, nie mówiąc o imponującym murze granicznym z drogiego klinkieru, który dla błysku przemyto olejem jadalnym.

Na temat zbudowania tak imponującej, pomnikowej budowli akurat na potrzeby archiwum, zamiast wydania wielkich pieniędzy na bardziej konieczne naszej gminie i miastu cele np. na pewno bardziej pomnikowej budowy hali sportowej dla tysięcy naszej młodzieży, ożywienia miejscowej gospodarki czy budownictwa, stworzenia setek miejsc pracy, postawienia na nogi naszych szkół - pisaliśmy onegdaj. I zdania nie zmienimy. Argument, że to nie za nasze pieniądze wzniesiono ten pałac, odpada, bo właśnie za nasze, a przede wszystkim za pieniądze, których nie dostali byli pegeerowcy. Wszystkie publiczne pieniądze są nasze!

Z wielką, iście gierkowską pompą przebiegło otwarcie archiwum. Trawy wprawdzie nie malowano, ale przywożono gotowe dywany murawy samochodami. To też postęp. Nauka jednak nie poszła w las. Zjechało się pewnie ze trzysta ważnych pań i panów (miedzy innymi minister Balasz), dostojników, prezesów, dyrektorów. Bardzo cynicznie zabrzmiało przemówienie jednego z dostojników, który powiedział, że oto ludzie, którzy odbudowywali te ziemie i cywilizowali je, dostają nie tylko archiwum, ale także pomnik za swoje zasługi. Dzieje ich będą wspominać! Oklaski były ciepłe. Powiedział to naprzeciwko umierającego POM-u, w gminie, w której kompletnie zniszczona została pegeerowska wieś i jej majątek, a ludzie zostali wysłani na poniżające bezrobocie, zaś w tej chwili rolnictwo znajduje się na dnie. Chciałoby się powiedzieć - ciszej, panowie nad tym nieszczęściem. Może z tego powodu nie zauważyliśmy na uroczystości ani jednego z jej prawdziwych bohaterów - pegeerowców. Trochę więcej skromności i mniej propagandy, panowie!
Redakcja

Obiecanki - cacanki


Panie prezesie - pytam prezesa łobeskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego Błażejowskiego - dyskusja związana z reformą oświaty nie tylko nie ustaje, ale przybiera na sile i ostrości. Szczególnie przyczyniły się do rozjątrzenia środowiska nauczycielskiego obiecanki byłego, na szczęście, ministra oświaty, który to naprzód obiecał nauczycielom nowy system ich wynagradzania, mający poprawić ich sytuację materialną i pozycję społeczną, nie potrafiąc równocześnie obliczyć zawczasu, ile pieniędzy będzie potrzeba na tę operację. Wyszło na to, że nauczyciele zostali po raz kolejny wykiwani, bo inaczej tego kompromitującego władze zdarzenia nie można nazwać. Czy się mylę, formułując taką opinię?

Nie - mówi prezes Błażejowski - to, co się stało woła o pomstę do nieba i nie można tego delikatniej określić, jak brak kompetencji i przy okazji zlekceważenie stanu nauczycielskiego. Przecież obiecana przez byłego ministra regulacja płac nauczycieli i podwyżka miała nastąpić jak przysłowiowy cud z dniem 1 stycznia 2000 roku i miała im nareszcie dać satysfakcję i pobory na przyzwoitym średnim krajowym poziomie. I wiadomo już, że nie nastąpiła, ponieważ rząd nie dysponuje, mimo wcześniejszych szumnych zapewnień praktycznie żadnymi funduszami na ten cel. Obecnie zaproponował on wypłacanie zaległych zobowiązań w trzech ratach, z tym, ze trzecia rata ma być wypłacona w 2001 roku. ZNP nie zgadza się na takie rozwiązanie, bo nauczony tegorocznym doświadczeniem, może się spodziewać, że obiecane pieniądze w ogóle nie wpłyną w przyszłym roku do szkół. A przecież nie chodzi w tym wszystkim o wielkie pieniądze. Zanosi się nawet na to, że niektórzy nauczyciele stracą na tej "reformie". Rodzi się przy tej okazji pytanie - dlaczego tę reformę w ogóle rozpoczynano bez przygotowania, jakiej finansowej symulacji?

Mówiło się, że uda się ona, jeśli poprą ją nauczyciele. Tymczasem nasze środowisko jest rozgoryczone, naciska na władze związkowe, żeby się te o jego prawa upominały. Robimy to, jednak postawa władz oświatowych nie jest poważna i zakrawa na kpiny. We wrześniu brałem udział w pikietowaniu ministerstwa oświaty. W jej trakcie delegację naszego związku przyjęła wiceminister oświaty, która sugerowała naszym przedstawicielom, że jeżeli będą cicho siedzieć, to "jakieś tam pieniądze" się dla nas znajdą. Skądinąd dowiaduję się, że władze odmówiły dofinansowania budowy mola w Sopocie, tłumacząc to koniecznością skierowania pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli. Czy jest to poważne, czy wolno to robić zestawiając te dwie sprawy niewspółmiernie ważne sprawy? To nic nowego, panie prezesie. Przypominam sobie, że kiedy w PRL-u brakowało pieniędzy na oświatę, opodatkowano wtedy sprzedawany w detalu alkohol, tłumacząc, że z uzyskanych w ten sposób środków będzie się pomagać szkołom i że będzie z tego dodatkowa korzyść, bo ograniczeniu ulegnie pijaństwo. Zdarzyło mi się wtedy kilka razy wstąpić do nieistniejącej już dzisiaj knajpy na rogu Kraszewskiego i Kolejowej. Ilekroć tam wszedłem, znające mnie jako nauczyciela, skądinąd sympatyczne i wcale nie złośliwe towarzystwo witało mnie toastami - "A teraz wypijemy za to, żeby wesprzeć polską oświatę. Wypij z nami, profesorze!" Bo ma nasz naród czasem wisielcze poczucie humoru. Pieniądze te jednak nie poszły na marne, naprawdę zbudowano za nie tysiąc szkół na Tysiąclecie. Ale pana, prezesie, martwią sprawy bieżące, a nie jakieś tam niesłuszne wspomnienia. Rząd zrzucił część odpowiedzialności za funkcjonowanie szkół na samorządy, mimo że konstytucyjnym obowiązkiem państwa jest finansowanie szkolnictwa podstawowego. Jak to wygląda w praktyce?

Samorządy mają ze swoich środków złożyć się w 25% na zabezpieczenie zagwarantowanych płac dla nauczycieli. W niektórych gminach odpowiednie kwoty wypłacono nauczycielom od 1 września br. W Łobzie coś takiego się nie zdarzyło. Współpraca naszych gminnych władz z ZNP nie układa się dobrze, bo podejmuje się u nas decyzję oświatowe bez konsultacji z ZNP. Na przykład dowiedzieliśmy się, że zarząd gminy opracował już regulamin, na podstawie którego mają być wypłacane podwyżki, ale nie skonsultował go ze związkiem. Według nas jest to tylko projekt regulaminu, którego postanowienia biją nauczycieli po kieszeni. Chcielibyśmy mieć wpływ na to, co nas dotyczy.

To było o nauczycielach. A jak pan ocenia samą reformę oświaty?

Reforma jest polskiej szkole potrzebna, jednak jej przeprowadzaniu towarzyszą kardynalne błędy. Pierwszy to ten, że jej po prostu nie skalkulowano pod względem finansowym, pewnie licząc na to, że cała sprawa "jakoś się ułoży". Tak nie wolno robić - przecież teraz się ją próbuje poprawić na zasadzie prób i błędów, a to jest nieporównanie droższe niż wcześniejsza solidna symulacja, w której nie liczy się na cuda i improwizację. Cierpią na tym teraz nie tylko nauczyciele, ale przede wszystkim dzieci. Przecież liczenie na pomoc samorządu, to pogłębianie nierówności oświatowych. Zamożne gminy będą miały bogatsze i lepsze szkoły, bo je będzie na to stać. Między innymi absurdem jest to, że pieniądze (subwencja oświatowa) idą teraz szkół za uczniem (na głowę) zamiast za nauczycielem. W związku z tym dyrektorzy, żeby utrzymać nauczycieli, muszą zwiększać liczebność klas. Na przykład w klasach młodszych zamiast 26 dzieci (ustawowa górna granica) mamy ich teraz po trzydzieści i więcej. W gimnazjum, żeby utrzymać nauczyciela z subwencji, która idzie za uczniem, potrzeba klasy 48-osobowej. Jedną ze szkód wyrządzonych środowisku wiejskiemu jest likwidacja części szkół wiejskich, do tej pory jedynych ośrodków kultury w terenie, które integrowały to środowisko także to dorosłe. Teraz jedynym miejscem spotkań dzieci i młodzieży wiejskiej jest przystanek autobusowy. Na razie nie mogą one, spiesząc się na autobus, brać udziału w różnego rodzaju zajęciach popołudniowych, jakie mimo wszystko bezpłatnie prowadzą nasi ofiarni koledzy

Czyli, panie prezesie, pozostaje nam tylko pesymizm?

Umiarkowany. Najemy się jeszcze sporo biedy, zanim się to wszystko "jakoś ułoży", bo na pewno samo się nie ułoży bez odpowiedniego wsparcia szkół przez państwo.
Rozmawiał - W. Bajerowicz.

1 września


Pierwszy września Dniem Weterana Walk o Wolność i Niepodległość W Łobzie 1 września 2000 roku odbyły się dwie uroczystości - mianowanie kombatantów na stopnie oficerskie i poświęcenie sztandaru Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej w naszym mieście. W domu kultury zebrały się poczty sztandarowe, władze miasta i gminy, zaproszeni goście i mieszkańcy Łobza. Zebranych powitał prezes ZKRP Andrzej Kamiński.

Awanse na stopnie podporuczników otrzymali: Edward Bujak, Franciszek Galas, Krzysztof Górny, Antoni Kapuściński, Józef Mosiądz, Zdzisław Pachałko, Władysław Puzyrewski, Cecylia Rogalska, Stanisław Trabszo, Józef Węzik i Jan Zacharko. Aktu nominacji dokonał dowódca kompani honorowej Wojska Polskiego ze Świdwina pułk. Ryszard Derenowski. Potem obył się przemarsz na cmentarz pod Pomnik Trzech Krzyży w asyście kompanii honorowej WP, pocztów sztandarowych i społeczeństwa. O godzinie dwunastej wycie syren przypomniało nam o wybuchu drugiej wojny światowej. Po chwili zadumy Mazurek Dąbrowskiego uzmysłowił nam, że żyjemy w wolnym i niepodległym kraju. Przewodniczący Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej Krzysztof Górny zakomunikował zebranym, że teraz odprawiona zostanie Msza Święta w intencji poległych w czasie drugiej wojny światowej żołnierzy AK i po jej zakończeniu poświęcony będzie sztandar ŚŻAK. Mówił, że sztandar ten ufundowany został z dobrowolnych składek żołnierzy AK i rodzin po zmarłych żołnierzach przy dużej pomocy całego Koła ZKKP w Łobzie.

Nawiązująć do okresu okupacji i walk żołnierzy AK z okupantami powiedział: "Nasze wyrzeczenia, rany i przelana krew nie poszły na marne, my spełniliśmy swój obowiązek, dzięki naszej walce uratowało się tysiące istnień ludzkich. W okresie PRL-u ówczesne władze starały się w najokrutniejszy sposób zniszczyć nas moralnie, fizycznie i wymazać z kart historii. Dopiero dzisiaj, w wolnej i niepodległej Polsce możemy dumnie, z podniesioną głową kroczyć pod naszym akowskim sztandarem świadomi dobrze spełnionego obowiązku.

Akt nadania sztandaru wręczył przewodniczącemu K. Górnemu członek Zarządu Głównego ŚŻAK w Warszawie pułk. Eugeniusz Łazowski. Mszę Św. odprawił i dokonał poświęcenia sztandaru ks. Stanisław Helok, nowy proboszcz tutejszej parafii. Po Mszy Św. kombatanci, władze miasta, młodzież szkolna, bratnie związki i społeczeństwo składając kwiaty pod Krzyżem -Pomnikem oddali hołd naszym żołnierzom poległym na wszystkich frontach drugiej wojny światowej.
Krzysztof Górny

Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?


1. "W poprzednim numerze, w artykule "Wrócić do średniowiecza" napisaliście, że szczątki nieszczęsnego szlachcica, który w czasie uczty w Wyszehradzie w obronie czci swojej córki rzucił się z mieczem na Kazimierza Wielkiego, wożono poćwiartowane po Czechach. To się nie zgadza, bo incydent ten miał miejsce na Węgrzech. Skąd się tu więc wzięły Czechy i ich "Wawel" - praska siedziba ich królów, Wyszehrad?"
Historyk

Istotnie trochę narozrabialiśmy wierząc własnej pamięci bez sięgnięcia do źródeł. Okazał się, że pamięć jest zawodna. Okrutny incydent miał rzeczywiście miejsce na Węgrzech, ale także w Wyszehradzie (Visehrad), tyle że węgierskim, bo jest też taki niedaleko dzisiejszego Budapesztu i był on w tamtych czasach siedzibą królów węgierskich. A nam się Wyszehrad skojarzył właśnie z bardziej znaną siedzibą królów czeskich i stąd te nieszczęsne Czechy. Przy okazji: Polska graniczyła wtedy z Węgrami i utrzymywała z nimi bardzo bliskie i "rodzinne" stosunki. Przecież po śmierci Kazimierza Wielkiego kolejnymi królami Polski byli Węgrzy (Andegawenowie): Ludwik II i jego córka Jadwiga (ta od Jagiełły). Omal nie doszło wtedy do unii polsko-węgierskiej. Przyznajemy się także do nieścisłości, której nie zauważył nasz czytelnik - mianowicie wspomniany szlachcic zaatakował nie ówczesnego króla węgierskiego Karola, a jego żonę Elżbietę nazywaną Łokietkówną, która była rodzoną siostrą Kazimierza Wielkiego i skaleczył ją w rękę. Dlaczego akurat ją? W dostępnych nam źródłach nie znaleźliśmy na ten temat wyjaśnień, ale można przypuszczać, że uważał ją odpowiedzialną za hańbę swej córki, która była dwórką królowej. Podajemy nasze źródła: Jerzy Wyrozumski "Historia Polski" PWN 1983 i Władysłwaw Kopaliński "Słownik mitów i tradycji kultury" PIW 1985. RED.

2. "Dlaczego nie podajecie nazwisk osób występujących w tekstach "Ze starej książki dochodzeń? Przecież ludzie ci dawno już nie żyją. Wasze notatki byłyby bardziej autentyczne. O tamtej pory minęło w końcu 55 lat." Czytelnik

Tłumaczyliśmy swego czasu, że mogłoby to naruszyć prywatność tych ludzi, których przewinienia uległy przedawnieniu, często też za nie ponieśli karę, a także sprawić przykrość ich żyjącym bliskim, którzy żyją wśród nas i nic nie mieli wspólnego z wybrykami swoich przodków. Jak się okazuje, niektórzy z uczestników tamtych wydarzeń jednak żyją, a nawet mają się zupełnie dobrze i wiele się nie zmienili czyli potrafią rozrabiać i dzisiaj. (red.)

3. " Mimo ciągłego zadeptywania skwerku oddzielającego Plac 3 Marca od Obrońców Stalingradu przez niesfornych i nielitościwych obywateli, posadzona na nim irga syberyjska i niskie iglaki jakoś się bronią i nawet podrosły tego roku. To ładny zielony akcent na tym nieładnym placu. Ostatnio nawet ludzie z PUK-u oczyścili skwerek i wzruszyli zadeptaną ziemię między roślinami. Na razie jednak na wandali nie ma rady. Nadal łażą na skróty i depczą to, o co inni zadbali, mimo że obejście tego skwerku kosztowałoby ich zaledwie parę kroków. A może by tak od strony placu postawić dyskretną barierkę zmuszającą ludzi do poszanowania roślin?"
Przechodzień

4. Nareszcie - odnotowujemy - przyroda jest chociaż trochę sprawiedliwa i postępuje zgodnie z kalendarzem. Zgodnie z nim od września zaczęło być tak, jak powinno być prawdziwą złotą jesienią. Dni są wprawdzie niekiedy chłodne, ale pogodne, fruwa babie lato, ponownie pojawiły się masowo grzyby. Wspaniale kwitną jesienne kwiaty w ogródkach. Byle tak dalej, to może uwierzymy w opowiadania starszych ludzi o tym, że, panie, prawdziwe pory roku i prawdziwe jesienie to były przed wojną. W dniu 28 września było u nas 21 stopni C w południe. (red.)

5. "Cieszę się z tego, że nasz komunalny blok na Placu 3 Marca jest ocieplony i odświeżony podobnie jak liczne budynki spółdzielni "Jutrzenka". Wygląda on teraz zupełnie inaczej, lepiej. Sposób, w jaki go odmalowano łagodzi jego szarą bryłowatość. To dobra robota. Wyobrażam sobie, jak nam tego zazdroszczą mieszkańcy innych budynków. Miejmy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości też spotka ich taka przyjemność." Lokator

6. "Napiszcie o tym, że coraz gorsza staje się nasza łobeska woda z kranu. Przy gotowaniu jakiejkolwiek potrawy na powierzchni wody zbierają się bure szumowiny, które trzeba bez przerwy zbierać, by nie zabrudziły np. warzyw czy zup. Jak złą anegdotę opowiem, że kupiłam czajnik, który zaczął przeciekać. Po kilku gotowaniach przestał ciec. Co się stało? Nasza woda ma tyle kamienia, że szczelina się w nim szybko sama zatkała. Wolałabym raczej czystą wodę i dziurawy czajnik. Czy ktoś bada jakość tej cieczy z kranu. Myślę, że nasze żołądki zaczną z czasem źle odczuwać płukanie tym płynem." Teresa W.

7. Przyznajemy się do pomyłki. W poprzednim numerze w artykule "Najładniejsze balkony..." wymieniliśmy osoby, które akurat nie ukwieciły wcale swoich balkonów (Ogrodowa 5B/8 i Komuny Paryskiej 18/1), natomiast pominęliśmy na Komuny Paryskiej pięknie zagospodarowane balkony Państwa Bajwołów nr 19/2, Mazurów 20/1 i Talarków 19/1. Przepraszamy. (red.)

Nasz nowy Autor - Krzysztof Andrusz


Swego czasu prezentowaliśmy pisujących na łamach "Łobeziaka" autorów. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się wśród nich jeszcze jeden - Krzysztof Andrusz. Pan Krzysztof urodził się w 1948 roku w Zagoździe. W Łobzie ukończył "podstawówkę", SP nr 1, a Liceum Ogólnokształcące im. Hempla w Dzierżoniowie. Przez rok po maturze pracował w Łobzie jako szlifierz w Łobeskich Zakładach Przemysłu terenowego. Po odbyciu służby wojskowej wstąpił do milicji i przez 18 lat pełnił funkcję komendanta komisariatu w Gdyni-Witowie. Obecnie jest na emeryturze. Dwa lata przed emeryturą, na którą przeszedł w 1997 roku, był komendantem komisariatu kolejowego policji w Gdyni. Następnie przez rok prowadził prywatną działalność gastronomiczną. Obecnie mieszka w Łobzie, który uważa za swoje miasto rodzinne. Pisaniem zajął się w 1998 roku, a swoją pierwszą książkę pod tytułem "Miasteczko, Ela i łyse małpoludy" wydał w Szczecińskim Wydawnictwie Promocyjnym "Albatros" w Szczecinie. Promocja tej powieści odbyła się w czerwcu br. w Łobeskim Domu Kultury. Druga książka p. Krzysztofa, będąc kontynuacją pierwszej, została przyjęta do druku także w "Albatrosie". Obecnie jest p. Andrusz w trakcie pisania kolejnej powieści. W następnym numerze "Łobeziaka" postaramy się zamieścić recenzję z "Miasteczka, Eli i łysych małpoludów". Niestety książka ta została już wykupiona z naszej księgarni, co raczej nie powinno martwić jej Autora, a tych wszystkich, którzy nie zdążyli jej sobie kupić i przeczytać. P. Krzysztof pisuje również fraszki i to już nasza przyjemność, że możemy je publikować. W.B.

Z księgi fraszek Krzysztofa Andrusza

WSPÓLNE SKŁONNOŚCI
Mieli ze sobą wiele wspólnego...
On kocha ją - a ona portfel jego!

MODA
Gdy śliczne dziewczę zakłada mini...
Większość facetów zaraz się ślini!

STRACONE SZANSE
Naprał się cymbał tak jak worek...
A miał u Gosi szanse spore!

ROZCZAROWANY
Podeszły w barze trzy miłe szprotki -
(początek zawsze bywa dość słodki) -
Szybko gościowi zrzedła mina,
Bo go spytały ... która godzina?!

TEORIA WZGLĘDNOŚCI
Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej -
Bardzo tę prawdę cenił..
Lecz kiedy jego to spotkało...
Poglądy swe natychmiast zmienił!

SPRZECZNE POGLĄDY
Chciał z nią nawiązać stosunki ... męsko-damskie...
Lecz dla niej były one zbyt chamskie!

OPINIA
Ma pewna pani kiepską opinię...
Czemu?... bo ktoś jej podłożył świnię.

ŹRÓDŁO INFORMACJI
Nigdy nie wiemy, co nas spotka...
Lecz się dowiemy - pomoże plotka...

NIEOSTROŻNY
Mówiono - ma ostry język...
W końcu się nim pokaleczył!

O PEWNYM POLITYKU
Wygłaszał wciąż płomienne mowy,
Aż uderzyły mu do głowy...
Z rzeczywistością kontakt stracił...
W wyborach będzie za to płacił!

ON
Gdy narozrabiał, nie miał innych możliwości...
Dlatego liczył żonie ...kości!

POMYSŁOWY
Miał sto pomysłów na godzinę...
Żadnego nie zrealizował...
Brakowało mu czasu!

Krzysztof Andrusz

Żniwa i po żniwach


Nie wiem, jak przeżyję z żoną do wiosny, nie wiem, czy w ogóle zabiorę się do prac polowych - mówi spotkany przeze mnie rolnik Stanisław Ochman z Zagórzyc, gospodarujący z żoną na 13 ha, sołtys, który przyjechał do Łobza w imieniu całej wsi, żeby dowiedzieć się czy może on i inni rolnicy liczyć na jakąś pomoc ze strony Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, czy jest dla nich możliwa jakaś, chociażby doraźna pomoc.

Dlaczego - pytam - przecież może pan wziąć tak zwany kredyt klęskowy bardzo nisko oprocentowany (5%) przeznaczony na odtworzenie produkcji w przyszłym roku i rozpocząć prace.
Ale ten kredyt trzeba będzie spłacić. Nie jestem w stanie go wziąć i narazić się na ostateczne ryzyko. Tymczasem nie mam ani grosza na bieżące potrzeby, takie jak zwyczajny chleb, odzież, opał, środki czystości, spłatę zaległych kredytów, podatek rolny. Na dodatek zachorowała mi żona, którą właśnie przywiozłem ze szpitala. Dostałem recepty na konieczne, ale bardzo drogie lekarstwa i nie mogę ich wykupić, bo nie mam w tej chwili ani grosza. Nie wiem, jak przeżyjemy nie tylko do wiosny, ale jak w ogóle będziemy żyć. Właśnie dowiedziałem się w Ośrodku Pomocy Społecznej, że według obowiązujących tę instytucję kryteriów dochodowych uprawniających do dania przez Ośrodek zasiłku musiałbym mieć dochód poniżej 310 zł na osobę, u mnie wychodzi on 515 zł. Jest to dochód teoretyczny, nie uwzględniający przypadków losowych, takich jak mój. Czy za takie pieniądze w ogóle można żyć? Przecież i do miasta trzeba podjechać, żeby coś załatwić, nie mówiąc o takich koniecznych wydatkach jak olej napędowy, materiał siewny czy nawozy.

Czy to tylko pana kłopot?
Inni mają jeszcze gorzej. Jeśli mają większe rodziny, a nie daj Boże, dzieci w wieku szkolnym, to już naprawdę jest nędza; przecież trzeba rodzinę wyżywić, odziać, obuć, kupić coraz droższe pomoce szkolne. Właściwie obecnej mojej sytuacji nie można porównać z niczym poprzednim. Jeszcze nigdy za mojej pamięci nie działo się rolnikom, takim przynajmniej jak ja, tak źle. Najgorsze jest to, że nie widać w tym wszystkim żadnej nadziei, żadnego wyjścia, a tylko pogarszanie się naszej sytuacji.

Tyle pojedynczy rolnik. Inni, pytani przeze mnie gospodarze, potwierdzają ten stan. Wielu z nich nie ma nadziei na poprawę sytuacji.
Wiadomo, że przyczyną tej narastającej tragedii jest tegoroczna klęska suszy. Nasza gmina, jak zresztą i sąsiednie leżące na tak zwanej Wysoczyźnie Łobeskiej, mają bardzo słabe gleby i tutaj klęska ta była w tym roku szczególnie dotkliwa. Na dodatek rolnicy łobescy nastawili się w ostatnich latach głównie na produkcję zbożową ze względu na nieopłacalność produkcji zwierzęcej. Susza zatem uderzyła ich szczególnie dotkliwie. Wiemy już, że średnie plony czterech zbóż wyniosły w naszej gminie 13,4q/ha wobec 31 q/ha w ubiegłym roku. Jest to jednak liczba myląca, zawyżona, bo mamy w gminie kilkunastu rolników, szczególnie tych większych, prowadzących gospodarstwa specjalistyczne, którzy mieli zupełnie przyzwoite, wyższe plony, ponieważ stać ich było na zastosowanie prawidłowego nawożenia i odpowiedniej agrotechniki. Ci biedniejsi, mali rolnicy, których nie stać było na żadne nakłady, na zakup właściwego materiału siewnego, czemu trudno się dziwić, bo już na starcie nie mieli pieniędzy - posiali swoje zboża, zdając się na wolę Boską, licząc, że pogoda będzie im sprzyjała i coś tam im wyrośnie. Nawiasem - wspomniany wyżej rolnik Stanisław Ochman miał straty w plonie ziarna w porównaniu z rokiem ubiegłym sięgające 80%. Największe straty były w zbożach jarych - tu wydajność z ha wynosiła niekiedy 9q/ha i właściwie przy małym areale produkcja była zupełnie nieopłacalna. Nawet niech dobry rolnik osiągnął średni plon, powiedzmy w granicach 3 ton z ha, to przy tegorocznych cenach w skupie na przykład żyta paszowego, bo takie przede wszystkim skupowano, wynoszącej 300 zł za tonę otrzymał 900 zł. Czy to jest dużo? Po odliczeniu kosztów produkcji trzeba dysponować naprawdę dużym areałem, żeby się z rolnictwa utrzymać w gminie łobeskiej. Pierwszy lepszy mieszczuch nie zdaje sobie sprawy z tego, jak trudno jest wyżyć parając się rolnictwem. Bez przesady można stwierdzić, że obserwujemy ostatnio konanie drobnych polskich rolników i zobaczyć jak mało warta jest ich praca.

Już z grubsza wiemy, jak przebiegał tegoroczny skup ziarna. I tu też ujawniła się tegoroczna mizeria łobeskiego rolnictwa. Największy odbiorca Central-Soya kupiła 20 tys. ton ziarna, w tym tylko 1100 ton pszenicy konsumpcyjnej. W odpowiednio mniejszych ilościach, ale w podobnych proporcjach kupowali ziarno inni jego odbiorcy. Jak z tego widać - był to bodaj najgorszy rok dla łobeskiego rolnictwa w okresie powojennym. Teoretycznie ceny były wyższe niż w roku ubiegłym, jednak ziarno było bardzo zawilgocone w granicach 19 - 20% i rolnicy dostawali za nie ceny raczej bliższe dolnej granicy wynoszące 340 - 270 zł za tonę np. żyta paszowego i pszenicy paszowej w granicach 495 - 398 zł za tonę.
Bardzo niedobrą rolę odegrała w tym roku Agencja Rynku Rolnego, która wyznaczyła bardzo niskie ceny tzw. zaporowe, w związku z tym inne podmioty skupowe płaciły rolnikom za ziarno też mniej.

W ogóle w rolnictwie łobeskim zachodzą w ostatnich latach bardzo istotne zmiany, których wpływ będzie rzutował na sytuację nie tylko rolników, ale przede wszystkim na sytuację gospodarczą i społeczną w naszej gminie. Mamy przed sobą materiały pt. "Program rozwoju rolnictwa w gminie i mieście Łobez w latach 2000 - 2005" przedstawione przez łobeski Zarząd Miasta na ostatniej XIX sesji Rady Miejskiej w dniu 14 września. Warto zwrócić tu uwagę na zmniejszającą się powierzchnię upraw w ogóle (o ponad 1000 ha mniej ) i zwiększającą się powierzchnię upraw zbóż w stosunku do innych upraw takich jak np. ziemniaki, buraki cukrowe, kukurydza, rzepak i inne uprawy. Negatywne konsekwencje gospodarcze i społeczne tego zjawiska są oczywiste i widoczne już dzisiaj. Uprawa zbóż wymaga mniejszych nakładów siły roboczej, w związku z czym powiększa się liczba bezrobotnych w gminie i maleje siła nabywcza naszego społeczeństwa, co ma swoje konsekwencje nie tylko na wsi ale w samym Łobzie. Na dodatek ludzie tracą pracę na wsi w związku z katastrofalnym upadkiem pracochłonnej produkcji zwierzęcej. Dla przykładu: na początku lat 90-tych w gminie było 2000 sztuk krów mlecznych i 1500 sztuk bydła opasowego; w tej chwili jest 300 krów mlecznych w dwóch gospodarstwach specjalistycznych. I nic się tu nie zmieni, bo przecież padły wszystkie mleczarnie i gdyby nawet ruszyła jakaś produkcja mleczarska, to nie będzie gdzie mleka odstawiać. Zresztą właściwie wszystkie użytki zielone, krótko mówiąc - łąki, zamieniły się u nas w pokrzywowiska lub zarosły twardą dziką trawą i olchami. Ich odtworzenie to praca na lata. Podobnie ma się sprawa z hodowlą trzody chlewnej, której stado zmniejszyło się z 20 tys. sztuk w roku 1990 do 2500 obecnie. Przezwyciężenie tych tendencji nie będzie łatwe, jeśli nawet nie niemożliwe. Jeśli antidotum na spadek hodowli zwierzęcej ma być np. chów broilerów czy szynszyli, królików, karpi czy rozwój pszczelnictwa czyli rodzajów hodowli, których zapaść w Polsce pogłębia się z roku na rok, a niektóre - jak np. pszczelnictwo, całkiem giną, to należy się spodziewać, że przedstawiony "Program" jest zbiorem pobożnych życzeń i brzmi tragikomicznie. Niczego dobrego łobeska wieś w najbliższych latach nie może się spodziewać. Obudzenie naszej wsi i przestawienie jej na inny model gospodarowania niż ten "zbożowy" przez samych rolników i bez wielkiej pomocy państwa i inwestycji z zewnątrz raczej nie jest możliwe w ciągu nadchodzących kilku lat. Przecież zniszczenia, jakie się dokonały w infrastrukturze łobeskiej wsi w ciągu ostatnich dziesięciu lat są tak wielkie, że właściwie trzeba by u nas zaczynać wszystko od nowa nawet biorąc się do hodowli królików. Jeśli natomiast utrwali się obecna tendencja polegająca na tworzeniu się gospodarstw dużych 70 - 200 hektarowych czy nawet 400 - 500 hektarowych, wtedy nie ma o czym w ogóle mówić, bo o łobeskim rolnictwie zadecydują twarde prawa gospodarki wolnorynkowej i korzyści, jakie z tego będą osiągali właściciele właśnie dużych gospodarstw, bo tylko oni w tych warunkach ocaleją. Wspomniany na wstępie rolnik Stanisław Ochman nie ma tu jutro żadnych szans. I do tego w tej chwili właściwie idzie. Można podejrzewać, że po cichu państwo sprzyja, choć oficjalnie się tego nie mówi, właśnie takiej polityce rolnej, że to po prostu jest jego polityka i że tak pojęta restrukturyzacja jest naszemu rolnictwu potrzebna. Co jednak w tym czasie zrobić z ludźmi, nie tylko byłymi pegeerowcam, których jest obecnie, jak się okazuje, za dużo także na łobeskiej wsi - nic nie wiemy. I to jest okrutne, ale jakoś tego akurat nie bierze się pod uwagę, czekając prawdopodobnie, aż problem się sam rozwiąże czyli że ludzie ci po prostu wymrą. Mówi się, że to gmina powinna też uczestniczyć w restrukturyzacji miejscowego rolnictwa, bo to jej najważniejszy w tej chwili interes. Jak? Na przykład starać się zmniejszać podatek rolny, umarzać go dogorywającym rolnikom, starać się o zmianę strefy podatkowej, takiej, jaka jest w gminach dawnego województwa koszalińskiego, poręczać rolnikom kredyty inwestycyjne, bo w tej chwili nie mogą ich oni brać ze względu na swoją niewypłacalność. To jest jednak błędne koło, bo gmina nie dysponuje rezerwami finansowymi na ten cel.
W. Bajerowicz

Rodzinne spotkanie z 'Karasiem'


W słoneczną niedzielę 20 sierpnia, nad jeziorem w Karwowie odbyły się zawody wędkarskie "Rodzinne". Jest to chyba jedna z najbardziej lubianych imprez organizowanych przez łobeskich wędkarzy. W tym roku, na starcie stanęło 27 rodzinnych ekip. I tym razem można było zauważyć jak wędkarstwo zdobywa sobie coraz większą popularność, wśród naszych pań. Coraz częściej można je widzieć nad wodą i trzeba przyznać, że radzą sobie całkiem nieźle. Czasem jeszcze trzeba pomóc założyć robaka na haczyk, ale już z wyholowaniem nawet sporej sztuki nie ma problemów. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno wędkarstwo uważane było za sport typowo męski. Po trzech godzinach wędkarskich zmagań, wyłoniono zwycięzców. Po zważeniu wszystkich ryb okazało się że najwięcej, bo 4950g mieli Aldona, Jarosław i Tomek Orzechowscy. Tym wynikiem zdobyli pierwsze miejsce. Drudzy byli Płoszańscy, a trzecia lokata przypadła rodzinie Trapszów. Tomek Orzechowski jako najmłodszy uczestnik zawodów otrzymał od red. Czesława Burduna, korespondenta "Kuriera Szczecińskiego", który z uwagą śledzi wszystkie imprezy organizowane przez "Karasia", pamiątkową czapeczkę. Po wyczerpującym wędkowaniu każdy mógł zregenerować siły przy talerzu smakowitej grochówki przygotowanej w między czasie przez zawsze niezawodnych kucharzy pod wodzą Edwarda Wawszkiewicza. A było po co regenerować bo właśnie nadeszła kolej na konkurencje "siłowe". Na pierwszy ogień poszedł 16-sto kilogramowy ciężarek. I tu bezkonkurencyjny był Jan Cyculak, który nie dał szans przeciwnikom i wycisnął go aż 53 razy. Następnie przeciągano linę. Sporo było chętnych na palmę pierwszeństwa, ale tak naprawdę chyba nikt nie miał wątpliwości, że wygrają tę konkurencję właśnie kucharze. Przecież nie na darmo koło kotła stoją. Tak więc w miłej rodzinnej atmosferze upłynęła ta chyba już jedna z ostatnich pogodnych, letnich niedziel. Puchar Brzeźniaka

Tegoroczna, druga już z kolei edycja spławikowych zawodów o Puchar Kanału Brzeźniackiego odbędzie się 8 października, jak sama nazwa zawodów wskazuje, nad Brzeźniacką Węgorzą. Początek imprezy zaplanowano na godzinę 8. Miejscem zbiórki zawodników jest polanka w zagajniku, w pobliżu kanału. Opłata startowa wynosi 20zł. Jest ona tak wysoka z tego powodu, że jest to impreza w pewnym sensie nadprogramowa i niezależna od działalności "Karasia", i dlatego, sama musi się sfinansować. Pomysłodawca i organizator zawodów, pan Adam Ilewicz wymyślił je w ten sposób, że 25% wpisowego przeznaczone jest na koszty organizacyjne, a cała reszta to nagrody dla zawodników. Przypomnę tylko, że w ubiegłym roku, zwycięzca zawodów zgarnął okrągłą sumkę 120zł. Oprócz nagród pieniężnych będzie można zdobyć tytułowy Puchar Brzeźniaka oraz dyplomy. Po wędkowaniu odbędzie się wspólne pieczenie kiełbasy przy ognisku. W imieniu pana Adama, serdecznie zapraszam wszystkich wędkarzy, którzy mają w sobie trochę sportowego zacięcia, na tą przesympatyczną imprezę. Zapisy przyjmuje skarbnik koła, Ewa Marszałek.
Andrzej Marszałek

Zaproszenie do teatru


Dnia 8 listopada w godzinach 10`00 - 16`00 odbędzie się "Przegląd zespołów teatralnych środowiskowych domów samopomocy województwa szczecińskiego. Na gościnnej scenie w klubie "U Mikesza" ul. Niepodległości 21 osoby niepełnosprawne zaprezentują swój kunszt aktorski. Organizatorami przeglądu są Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej i Środowiskowy Dom Samopomocy w Łobzie, którzy serdecznie zapraszają na przegląd.

Znowu w Wilnie


W drugiej połowie lipca br. wybrałem już po raz czwarty tą samą drogą na pieszą pielgrzymkę z Suwałk do Ostrej Bramy w Wilnie. Poruszaliśmy się drogami głównymi, ale szliśmy też "na skróty" drogami podrzędnymi, lokalnymi. Trasa liczyła 280 kilometrów. Przy okazji miałem kolejną możliwość poszerzenia swojej wiedzy o południowo-wschodniej Litwie. Oto co zauważyłem w tym roku:

1. Odcinek drogi żwirowej Soleczniki - Turgiele jest modernizowany. Przy wjeździe do Kamionki zbudowano nowy most i położono bitumiczną nawierzchnię na trasie liczącej blisko 10 km. Także pokaźne roboty ziemne trwają na lokalnej drodze wychodzącej z miasteczka Sereje. Widać powszechnie, że państwo litewskie przeznacza znaczne środki na budowę i modernizację dróg.

2. Głównie w Wilnie widać powszechną wymianę starych płyt chodnikowych na kostkę znaną u nas jako polbruk.

3. Ruch na autostradach w kierunku Białorusi jest nadal znikomy i nieporównywalny z tym, z czym mamy do czynienia na naszych trasach np. do Świecka czy Kołbaskowa. Widać to na przykład na autostradzie koło Solecznik i Wilna.

4. Budownictwo mieszkaniowe wielokondygnacyjne widziałem jedynie na peryferiach Wilna przy bocznej ulicy do Ponar. Dużo jest domków jednorodzinnych w budowie lub modernizowanych. Są to widoki, które znamy z Polski. Domy i ich dachy wyróżniają się jaskrawymi kolorami i mają nowoczesne wykończenie detali. Stare domy najczęściej zbudowane są z drewna i pokryte są dachami z eternitu.

5. Po drodze mijamy wieś Gerwiszki, która miała nad jeziorem ośrodek wypoczynkowy. Już trzy lata temu był on opuszczony. Dzisiaj po domkach kempingowych i budynkach gospodarczych zostały już tylko ślady w postaci fundamentów. Natomiast dobrze utrzymane są dacze nad wielkim jeziorem Serijas położonym około 3 km za miasteczkiem Serijai.

6. Budynki gospodarcze i mieszkania powszechnie zamyka się jeszcze na kłódki. Na kłódki zamykane są drzwi do mieszkań, stajnie i stodoły, sklepy i zakłady usługowe. Zjawisko to obserwowałem także i w stolicy, w Wilnie.

7. Takich typowych kiosków jak nasze z prasą nie spotyka się na Litwie. Prasa jest sprzedawana w sklepach spożywczych, w których coraz powszechniejsze są kasy fiskalne. Widziałem w sklepach dużo towarów importowanych z Polski.

8. Litwini bardzo dużą wagę przywiązują do podkreślenia swojej tożsamości narodowej. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że bardzo krótkie były w ich historii okresy, kiedy mogli się cieszyć niepodległością. Poniżej zamieszczam zdjęcie ze wsi Perloja przedstawiające pomnika Giedymina, twórcy potęgi ich państwa w 14 wieku, który zresztą był dziadem naszego Władysława Jagiełły. W jednej małej miejscowości widziałem także pomnik Adama Mickiewicza, którego uważa się tu za Litwina.
W przyszłym roku znowu zamierzam odwiedzić Wilno.
Zbigniew Harbuz

Kronika policyjna


Kronika policyjna
· 05.08. Na drodze publicznej z Łobza do Węgorzyna nieznany sprawca potrącił Jana S. idącego prawą stroną jezdni. Pieszy doznał obrażeń ciała i został odwieziony do szpitala w Drawsku.
· 04.08. O godz. 22`05 w Krochmalni nieznany złodziej usiłował włamać się do szafki odzieżowej, został jednak spłoszony przez pracownika ochrony.
· 05/06. Nieznany sprawca wybił szybę w drzwiach wejściowych w sklepie na ul. Magazynowej własn. Edwarda D., wszedł do korytarza, wyważył kratę i z wnętrza sklepu ukradł 250 zł i 6 butelek rozpuszczalnika.
· 07/12.08. W okresie tym odnotowano w Łobzie kilkanaście włamań lub usiłowań włamań do samochodów osobowych, z których ukradziono sprzęt radiowy. Policja ustaliła sprawców tych czynów. Okazali się nimi nieletni mieszkańcy naszego miasta Marcin K. i Andrzej K. notowani przez policję, którzy wcześniej wielokrotnie dopuszczali się podobnych przestępstw.
· 03 - 04.08. Nieznany sprawca włamał się do altanki na ul. Strumykowej i ukradł z niej różne narzędzia wart. 2000 zł. na szkodę Waltera G.
· 10 - 12.08. Na ul. Bocznej wieczorem nieletni sprawcy Marcin R. i Tomasz D. zostali zauważeni przez policjantów przy samochodzie z otwartymi drzwiami. Po ich zatrzymaniu i przeszukaniu z podejrzeniem włamywania się do zaparkowanego pojazdu, okazało się jednak, że dzielili się oni lodami, które przed chwilą ukradli po włamaniu się do znajdującego się obok kiosku z lodami własn. Zbigniewa C., skąd zabrali także wafle i gałkownicę do lodów.
· 08/09.08. W Prusinowie na wysypisku śmieci nieznany złodziej po wyrwaniu kawałka blachy i płyty pilśniowej włamał się do baraku pracowniczego i ukradł 1 parę butów gumowych, rurę od pieca i uprzednio oderwany kawał ściany. Szkody wyniosły 250 zł.
· 09/010. W Bełcznie nieznani sprawcy po włamaniu się do wolnostojącego domku ukradli z niego urządzenia elektryczne, pralkę i kuchenkę wart. 2470 zł na szkodę Agnieszki H.
· 11/12.08. W nocy w Łobzie na ul. Bema dwaj sprawcy wybili szybę w sklepie "Piątka" i ukradli z niego artykuły chemiczne i spożywcze wart. 2640 zł na szkodę Aleksandra S. W wyniku szybko podjętych działań policjanci ustalili, że włamania dokonali trzej mieszkańcy Brzeźniaka. Okazało się przy okazji, że oprócz tego przestępstwa dokonali oni także kilku innych włamań w Węgorzynie.
· 11/12.08. W Zajezierzu nieznany złodziej po przecięciu kłódki u drzwi magazynu spółki "Roland" ukradł z niego przewody elektryczne, przedłużacze i materiały budowlane wart. 1500 zł.
· 24.08. W Łobzie nieznany sprawca po wybiciu szyby w oknie włamał się do młyna na ul. Rapackiego i ukradł wiertarkę elektryczną (40 zł), 250 złotych, faktury wystawione przez jedną z firm handlowych oraz druki zaliczek. Poszkodowany Rolmłyn z Golczewa.
· 23.08. Na ul. Siewnej złodziej ukradł rower górski wart. 600 zł. własn. Ryszarda T. Srawcą okazał się młody mieszkaniec Szczecina, który sprzedał ten rower w Świętoborcu. Sprawca został przez policjantów zidentyfikowany.
· 24.08. Na ul. Bema nieznani złodzieje po wybiciu szyby wystawowej ukradli ze sklepu Arm - Pol 6 par butów sportowych typu La - Probl wart. 250 zł.
· Tu przestroga - wart uważać na swoje rzeczy. 19.08 w szatni firmy Bode nieznany złodziej ukradł portfel z 800 zł z torebki pozostawionej przez jedną z pracownic obok szafki ubraniowej.
· 22.08. W Mesznem sprawcy poruszający się oplem włamali się do mieszkania Aleksandry S. i ukradli z niego różne mienie. W wyniku bezpośredniego pościgu policjanci z Łobza jednego ze złodziei, mieszkańca Unimia ze skradzionym telewizorem. Dochodzenie w toku.
· 18/32.08. Na szlaku kolejowym Łobez - Świdwin na przejeździe kolejowym pod lasem złodziej ukradł gong sygnalizacyjny wart. 300 zł.
· 29.08. W godzinach nocnych patrol policyjny zatrzymał na ul Okopowej na gorącym uczynku złodzieja, który włamał się do sklep spożywczego Krzysztofa G. Okazał się nim mieszkaniec Szczecina Andrzej N. - recydywista. Część łupu, który sprawca zdążył już przenieść na przylegający do sklepu teren przedszkola, odzyskano.
· 25.09. Policjanci łobescy zatrzymali w naszym mieście obywatelkę francuską algierskiego pochodzenia Nasimę L. Nasima L. była od 10.07 br. poszukiwana nakazem aresztowania wydanym przez sędziego śledczego sądu I instancji w Paryżu z prośbą o jej ekstradycję. Jest ona podejrzana o liczne fałszerstwa, wyłudzenia, oszustwa, fałszowanie czeków, paserstwo i kradzieże na szkodę różnych instytucji francuskich. W Łobzie zamieszkiwała ona u jednego z naszych mieszkańców, okresowo przebywającego we Francji.
Do druku podał komisarz Wiktor Mazan

Ze starej książki dochodzeń


Publikujemy kolejne fragmenty z milicyjnej książki dochodzeń z roku 1946 prowadzonej w Komendzie Powiatowej MO w Łobzie. Dają one nie tylko obraz patologii społecznej w tamtym czasie, ale, w skromnym wprawdzie zakresie, pozwalają przyjrzeć się ówczesnej obyczajowości. Chwilami już nas tylko śmieszą, chwilami budzą zgrozę. Chwilami opisywane w nich zdarzenia są banalne, podobne do tych, jakie zdarzają się i dzisiaj, niekiedy jednak przenosimy się w świat rządzący się innymi prawami niż nasz, dzisiejszy. Nazwy miejscowości, jak widzimy, ciągle nie są jeszcze ustalone
· 06.05.1946. Mieszkańcy wsi Sagen (Zagozd? Red.) Michał A. i Jan S. przechowywali kradzione konie przez żołnierzy radzieckich.
· 09.05. W godzinie pierwszej w nocy w miejscowości Nowe Szenwalde w domu Zbigniewa P. Władysław W. usiłował dokonać gwałtu na pomocnicy domowej Marii K.
· 12.05. W godzinach wieczornych wybuchł pożar w gospodarstwie Józefa S. we wsi Garden gm. Stargordt. Przyczyną pożaru był wystrzał z karabinu (kula sygnalizacyjno-zapalająca - red.))przez obywatela Dionizego S. Pożar zabudowań obywatela S. rozszerzył się na budynki Józefa G.
· 29.04. Osadnik gminy Gros Borkenhagen ob. Jan N. przyjechał do wsi Garden gm. Stargordt do swego szwagra Józefa D. Gdy przyjechał, to konia swego postawił w stajni, a sam poszedł na pole by pomóc w pracy swojej siostrze. W tym czasie do ob. Józefa D. przyjechali wójt i sekretarz gm. Stargordt w celu zabrania od niego konia i przydzielenia tegoż ob. P. mieszkańcowi tejże wsi. Zamiast swego konia przydzielonego mu z UNRRA ob. Józef D. oddał konia ob. Jana N. (swojego szwagra - red.), który to (koń, nie szwagier - red.) w tym czasie stał w jego stajni. Po upływie 4 dni koń przydzielony do ob. P. zdechł.
· 14.05. Dom przy ulicy Bema nr 8 został przez magistrat miast Łobez przydzielony ob. Sz. Tenże Sz. w dniu 14 maja zabezpieczył dom przez zabicie deskami i udał się do centralnej Polski po rodzinę. W tymże dniu ob. Jan Ch. i Jan P. oderwali deski od drzwi i weszli w celu wędzenia kiełbas. O godzinie 17`oo w tym domu wybuchł pożar z miejsca tego, gdzie były wędzone kiełbasy (w wielu poniemieckich domach były wtedy domowe wędzarnie - red.).
· 19.05. W Ławiczce (Resko - red.) Maksymilian L. nie mając specjalnego zezwolenia z siekierą w ręku i zepsutym pistoletem w zatrzymywał obywateli, których podejrzewał o przynależność do PSL i po sterroryzowaniu ich doprowadził na posterunek MO. Pokrzywdzeni Piotr N. i Emeryk B.
· 22.05. O godz. 10 powstał pożar w gospodarstwie Stanisława B. w Gardinie. Pożar spowodował 15-letni Władysław D.
· 25.0. O godzinie 1 w nocy wybuchł pożar w budynku przy ulicy Ogrodowej 9 w Łobezie. Pożar spowodował Kazimierz M., który chciał się zemścić na swojej żonie.
· 26.05. W lesie Silingsdorf-Melen został postrzelony przez nieznanego osobnika gajowy Stanisław K. zmieszkały w Silingsdorfie gm. Jaźwiny (?).
· 27.05. We wsi Nowe Czanowo (Cianowo?) Anna N. zabrała 1 worek rzeczy męskich w celu przywłaszczenia na szkodę Antoniego O.
· 19.05. Tadeusz B. członek PPR będąc w stanie nietrzeźwym ubliżał MO i wójtowi gminy Czanowo Tadeuszowi K. Sąd Grodzki w Łobezie skazał go na 3 tys. zł grzywny, a w razie nieściągalności na 60 dni aresztu.
· 05.06. Około godz. 24 na szosie Łobez - Nojkirszen (Bełczna) stał się wypadek samochodowy przez kierowcę Teodora M. Szofer był pijany i jechał lewą stroną bez sygnałów, który wpadł na furmankę jadącą po prawej stronie. Samochód został niedużo uszkodzony, wóz został rozbity całkowicie, koń mocno poraniony, a ludzie, którzy na nim jechali, zostali lekko potłuczeni. Sprawca wypadku, kierowca maszyny zbiegł.
· 08.06. O godz. 16`30 na trasie Węgorzyno - Łobez na 7 kilometrze od Łobezu nastąpiła katastrofa samochodowa,, w wyniku której dr Jan D. naczelnik Wydziału Zdrowia w Szczecinie został zabity, a żona jego Maria oraz szofer Paweł N. i Stefan T. referent gospodarczy Wydz. Zdrowia są ciężko ranni. Samochód był z Wydz. Zdrowia marki mercedes.
· 07.06. O godz. 23`00 Mikołaj S. pracownik PKP z Franciszkiem W. również pracownikiem PKP oraz Bronisławem Z. i Marią I. udali się do Czanowa, gdzie są magazyny zboża pod opieką wojska radzieckiego. Fura żyta w workach została przez nich skradziona z tych magazynów. Na uczynku przestępczym zostali złapani przez milicję.
Nadkomisarz Leszek Olizarczyk

Z żałobnej karty


1. Józef Kaczocha 08.06.1960 - 15.08.2000
2. Henryk Mikołajczyk 21.08.1930 - 17.08 - " -
3. Franciszek Skóryński 27.02.1927 - 18.08 - " -
4. Helena Wieśko 10.09.1935 - 21.08 - " -
5. Stanisław Śmigiel 23.03.1932 - 26.08 - " -
6. Marcin Kozera 25.08.1980 - 08.09 - " -
(W.B.)
Do Łobeziaka można pisać tutaj: