Wrzesień 2000(numer 105)
Spis treści:
Od redakcji
Po Zjeździe. Z daleka od Łobza
Co z pogodą
Drogi łobeskie
Wiadomości wędkarskie
Dyżury radnych powiatowych
Internet sierpień 2000
Internetowy wstyd
Kronika policyjna
Łobescy leśnicy w niemieckim nadleśnictwie Jägerhof
Nasze lasy - nasze zdrowie
Nie do śmiechu
Skarby Ziemi Łobeskiej na fotografii
Skutki suszy w rolnictwie gminnym
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?
Ulica Łobeska w Warszawie
W co się bawić na podwórku
W kogo bije inflacja
Wrócić do średniowiecza. Dziadek
Z doświadczeń p. Kurator dla nieletnich
Z księgi fraszek
Ze starej książki dochodzeń
Z żałobnej karty
Od redakcji
Zbliżają się wyboru prezydenckie. Praktycznie ich stawka nie jest wielka, o czym wszyscy dobrze wiemy. Prezydent w naszym kraju nie ma wielkiej władzy. A jednak! Wygląda na to, że październikowe wybory staną się ważnym sprawdzianem tego, co ludzie rozumieją przez normalność, wiarygodność, a co odrzucą jako obiecywanie im przez kolejnych kandydatów gruszek na wierzbie. Właśnie w tej chwili obserwujemy swoistą licytację tych obietnic ze strony wszystkich kandydatów poza obecnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Jest w Polsce tyle potrzeb, tyle spraw do załatwienia, tyle rozbudzono nadziei na lepszą przyszłość, że dla każdego z amatorów prezydentury starczy tematów, żeby się dzisiaj przy okazji wyborów społeczeństwu podlizać i obiecywać mu złote góry. Nagle okazało się właśnie przy tej okazji, że jesteśmy komuś potrzebni, że zaczynają się o nas troszczyć, zabiegać, że jesteśmy tacy ważni. Złotouści panowie sami do nas przychodzą, jeżdżą po całym kraju, znajdują czas, żeby tu i ówdzie komuś uścisnąć rękę szarego obywatela w taki sposób, żeby była przy tym akurat kamera telewizyjna, także uśmiechnąć się do niego dobrotliwie i protekcjonalnie, zatroskać się z nim głęboko o losy ojczyzny i jego samego.
Czegoż ci ludzie nie obiecują!
Jeśli tylko dojdą do władzy, to zlikwidują od ręki bezrobocie i biedę, powstrzymają inflację, ograniczą nadmierny import, zlikwidują rosnącą przestępczość, korupcję i kumoterstwo, wejdą zaraz od jutra do Unii Europejskiej, dźwigną na wyżyny wieś, wrócą godność rolnikom, zatroszczą się nareszcie o los nieszczęsnych pegeerowców (jakby wszyscy łącznie z tzw. partiami chłopskimi wcześniej nie przykładali się do ich zniszczenia), stworzą wszystkim równe szanse awansu oświatowego, zadbają o rodzinę, postawią na nogi armię, emerytom i rencistom wyrównają to, co im do tej pory zabrano, nawet drogi poprawią, służbę zdrowia uzdrowią, polską naukę dźwigną, w ogóle zrobią wszystko i mają sposoby na wszystko. Gdy wygrają, to można się spodziewać, że znajdziemy się w jakimś rajskim kraju mlekiem, miodem i miodem płynącym i sprawiedliwością stojącym, w którym wszystkie społeczne i gospodarcze problemy zostaną nagle rozwiązane. Cóż to będzie za wspaniały ustrój! I już nie chce się tego słuchać i oglądać ani o tym czytać, bo z góry wiadomo, co powiedzą, bo im więcej tych obiecanek, tym bardziej wszystko to przeradza się w swoje zaprzeczenie i tym bardziej podejrzani i najzwyczajniej śmieszni stają się ci wszyscy wyścigowcy do prezydenckiego fotela w naszym kraju, a ich intencje bardziej przejrzyste. Stare przysłowie o piekle wybrukowanym dobrymi pomysłami pasuje tu jak ulał.
Dlaczego? Bo żaden z nich ani przez chwilę nie zająknie się na temat tego, skąd weźmie środki czyli najzwyczajniejsze pieniądze na te wszystkie słuszne i skądinąd potrzebne cele. Przecież od kilku lat już wiadomo, na co polską gospodarkę stać i żadnego skoku na państwową kasę nie można zrobić, chyba że liczyć na jakąś mannę z nieba, żeby gruntownie wszystko postawić na obie nogi według życzeń i marzeń każdego z rodaków. Już dzisiaj rząd zapowiada, że inflacja jeszcze wzrośnie, że trzeba ograniczyć wydatki, podnieść ceny na energię, że tempo wzrostu dochodu narodowego znacznie spadnie, że na oświatę braknie nie 800, a 1200 milionów. W którąkolwiek szarpnie się tę narodową kołdrę, to jest on przykrótka i zaraz te nogi spod niej wyłażą. Dać rolnictwu tyle, żeby stało się nowoczesne i mogło konkurować z zachodnioeuropejskim, to dać na nie olbrzymie środki, to przenieść miliony ludzi z małych gospodarstw do usług, do przemysłu, na godziwe emerytury i na odwyrtkę zabrać nauce, służbie zdrowia, policji, oświacie wojsku i komu tam jeszcze, z kolei dać za mało rolnictwu, to ciągle odwlekać jego reformę, która chyba w tej chwili jest najważniejsza. Nasi prezydenccy zawodnicy licytują z hałasem to, czego nie mają i czego przy swoich mizernych możliwościach decyzyjnych nie będą w stanie spełnić. I to jest raczej smętne, bo jest to czysta, szyta grubymi nićmi, demagogia i zwyczajna chęć uczepienia się władzy. Czy ludzie dadzą się na to nabrać? Tak naprawdę to już nie chce się włączać telewizora, by nie natknąć się na to wodolejstwo. Czyżby miano nas za takie barany, które nic z tego nie rozumieją, a na dodatek są tak naiwne, że pójdą za tym, kto więcej obiecuje? Wygląda na to, że jest akurat odwrotnie, że nasi obywatele potrafią już rozróżnić, kto jest kto.
Na tym tle nie dziwią wysokie, a nawet rosnące notowania przedwyborcze dotychczasowego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten przynajmniej nie obiecuje złotych gór, wiadomo z jego czteroletniej kadencji jaki jest, sprawdził się w naszych trudnych polskich warunkach, pokazał, że potrafi nas znakomicie reprezentować, mimo że bez przerwy próbowano podważać jego kompetencje, przeszkadzać, a nawet zniszczyć (afera teczkowa), co raczej przyczyniało się do jego rosnącej popularności. Aleksander Kwaśniewski jest po prostu normalnym człowiekiem. Wiadomo, czego można się po nim spodziewać i że nie jest to figurant, a kulturalny i odpowiedzialny prezydent. To stara prawda psychologiczna, która nie dotarła do jego przeciwników i świadczy o ich małości - zależy, kto nas próbuje zdyskredytować - a jeśli są to na dodatek ludzie kiepskiego formatu i zionący nienawiścią, to ich działania obracają się przeciw nim, budzą sprzeciw, a nam dodają wartości. I całe szczęście, że tak się dzieje, bo inaczej moglibyśmy się dostać we władzę często nieodpowiedzialnych fantastów, a nawet jeszcze gorzej. Mamy nadzieję, że tak się nie stanie. Właśnie dlatego warto pójść do październikowych wyborów, żeby się coś takiego nie wydarzyło.
Redakcja
Po Zjeździe. Z daleka od Łobza
Nie zdążyłem na czas ze swym sierpniowym felietonem. Gdy ukaże się wrześniowy, będziemy już powoli zapominać o czerwcowym spotkaniu kilku pokoleń nauczycieli i absolwentów łobeskiego liceum. O Zjeździe napisano już prawie wszystko, ukazały się w "Łobeziaku" zdjęcia, zaś bardzo wiele ich zamieścił Bogdan Idzikowski w Internecie. Cóż można jeszcze do tego dodać? Na pewno należy jeszcze raz podkreślić świetną organizację i wielość imprez towarzyszących, a wszystkie pozostawiły znakomite wrażenie. No, i trzeba przede wszystkim wyrazić wdzięczność wszystkim organizatorom za trud i inwencję, a których nazwisk nie wymienię jedynie z obawy, by kogoś nie pominąć. Co tu dużo mówić, była to piękna impreza, niewątpliwie święto naszego Łobza, z którym większość uczestników związana jest chociażby sentymentem - wspomnieniami o latach młodości. O swoim wielce sentymentalnym stosunku do Ł. pisałem wielokrotnie i niewiele mógłbym do tego dodać. Może trochę żałuję, że z mojej klasy było tylko osiem osób. Niejako na marginesie, chciałbym wspomnieć o nocnych rozmowach, jakie odbyłem z kilkoma uczestnikami Zjazdu, nie tylko mieszkańcami Ł. I kilkoma "obserwatorami", w których na ogół dominował żal z powodu np. braku pracy (dla siebie i dzieci), niskich emerytur i rent itp. Coś w tym jest na rzeczy, jak to się mówi. Nie mogę powiedzieć, by zakłócało mi to zabawę, gdyż po prostu niespecjalni się bawiłem, bowiem podczas tego typu spotkań jakoś nie potrafię się radować (oczywiście z powodu starzenia się, nostalgii, żalu z powodu oddalającej się młodości). Za to inni bawili się wesoło i beztrosko, i bardzo dobrze.
W nocy przed Zjazdem rozmawiałem ze starym kolegą, zaś nasze oceny co najmniej kilku aktualnych zjawisk różniły się, być może dlatego, że nie potrafiłem o nich "myśleć pozytywnie". Nazajutrz podczas spotkania w klasie usłyszałem z jego ust, że mamy "różne poglądy". Otóż, mam nadzieję, że tak nie jest. Po pierwsze ja, jako osoba "apolityczna takowych poglądów nie posiadam, a po drugie - jestem po prostu zdecydowanie przeciwny: obłudzie, niekompetencji i nieuctwu, arogancji nepotyzmowi, że o zwyczajnym chamstwie nawet nie wspomnę i to bez względu na to, kto jest nosicielem tych cech. Zbyt lubię i cenię mojego szkolnego kolegę, by przypuszczać, że w tym względzie dzielą nas "poglądy". Ale może nie o to chodziło?
Ostatnio czas znów przyniósł kilka dotkliwych pożegnań. Odeszli na zawsze: mądry filozof i kapłan ks. prof. Józef Tischner, wybitny pisarz Gustaw Herling-Grudziński i szlachetny, mądry człowiek - prof. Jan Karski. Oto kilka wyszukanych myśli ks. Tischnera: Nie wolno uwodzić cierpieniem, ponieważ cierpienie jest rzeczą zbyt poważną, aby sprowadzać je wyłącznie do poziomu gry o władzę"; Nie ma godziny bardziej niebezpiecznej dla wiary, niż ta, w której wierzący uważa, że aby wierzyć, trzeba poświęcić zdrowy rozsądek"; Z PRL ze świecą trzeba było szukać komunisty, kiedy przyjechał ktoś z Zachodu i prosił, żebyś mu pokazał komunistę, był wielki problem. A kiedy się to wszystko przewaliło, nagle wszędzie dookoła znajdowali się komuniści, których sobie sami wymyślaliśmy".
Zachwycały mnie na ogół "Dzienniki pisane nocą" Herlinga, zwłaszcza jego subtelne i wnikliwe uwagi o sztuce, czytane zresztą od wielu lat (za PRL-u dzięki "Kulturze"). Opinii J. Karskiego nie będę przytaczał z obawy, że ktoś mógłby się obrazić (mam na kasecie przez TV z Jego udziałem wyemitowany 4 lata temu - nic dodać, nic ująć).
W Muzeum Narodowym największa wystawa płócien Jacka Malczewskiego - jednego z moich ulubionych malarzy. Dzięki niej, a znałem dość dobrze wiele jego dzieł oglądanych na innych wystawach (np. przed laty w Poznaniu), ugruntowałem sobie opinię, że to malarstwo zachwycające (moje ulubione dzieła to: "Krajobraz z Tobiaszem", "W tumanie", Śmierć")
W kinie "Gladiator" - film, który ogląda się znakomicie (Russel Crowe to świetny aktor). Ciekawe, jakie będzie "Quo vadis" Kawalerowicza, potem nowa wersja "W pustyni i w puszczy" i ponoć dwie wersje "Krzyżaków". Na film Kawalerowicza z pewnością się wybiorę, ale czy na pozostałe ekranizacje Sienkiewicza, to nie sądzę, chyba że ze zwykłej ciekawości. Za to już z wielką niecierpliwością i nadzieją czekam na "Przedwiośnie" Bajona.
W Sali Kongresowej koncert Lou Reeda - legendarnej postaci z kręgu nowojorskiego undergroundu skupionych niegdyś wokół Andy Warhola. Koncert nie rozczarował ani trochę, był świetny. Ten pieśniarz i interesujący poeta należy do ulubionych artystów rockowych Vaclava Havla, o czym dowiedziałem się przed laty z wywiadu, jakiego udzielił Reedowi czeski prezydent.
W lipcu znów cieszył mnie sukces Francuzów na piłkarskich mistrzostwach świata (dlaczego, pisałem 2 lata temu, bo lubię piłkę w ich wydaniu i kibicowałem im już w 1958 r.). Podczas tegorocznego turnieju byliśmy świadkami dotkliwego upadku Niemców i Anglików, za to Portugalczycy, Włosi i Holendrzy prezentowali football na świetnym poziomie.
W pierwszej połowie września wypoczywam wreszcie, udając się z przyjaciółmi w kolejną wyprawę na południe. Potem znów mój jubileusz (jak ten czas szybko płynie) i znów kolejny, bardzo pracowicie zapowiadający się rok akademicki Na swój jubileusz przygotowałem obszerny esej, który mój przyjaciel Leon obiecał zamieścić w "Łabuziu". On też wspólnie z Czesiem Szawielem, ze szczerej przyjaźni, chce urządzić mi "benefis" w Ł. Niestety, nie uda się to wcześniej niż w połowie października (ja już się do tego przygotowuję). Pisząc to uświadomiłem sobie, że Leon - poza tym, że od 40 lat jest moim serdecznym przyjacielem - w okresie "Łabuzia" spełniał rolę Redaktora, w stosunku do mnie i wielu młodych ludzi (jak nie przymierzając, Jerzy Giedrojć dla ludzi z "Kultury" i okolic). Żal tylko, że brak w "Łabuziu" jego "notatek" (niekoniecznie zaraz politycznych), do tego Leon by się nie zniżył, ale np. na tematy ważkie i ulotne zarazem). A poza tym lato się kończy, którego tradycyjnie już mi żal. Byle zatem do jesieni...
Piotr Sienkiewicz
Co z pogodą
Co z tą pogodą? To jest pytanie, które najczęściej pada w rozmowach Polaków, po tym jak sobie powiedzą dzień dobry. Radiowe i telewizyjne prognozy pogody to bodaj najliczniej słuchane i oglądane programy. Nie da się ukryć, że pomimo wielkich osiągnięć technicznych ludzkości, mimo umiejętności zabezpieczania się przed kaprysami pogody na co dzień w postaci coraz lepszych i wygodniejszych ubrań chroniących nas przed kaprysami aury, mimo umiejętności zbudowania sobie takich czy innych, coraz doskonalszych "dachów nad głową" - bardzo słabo, właściwie wcale ludzie nie potrafią wpływać na to, co dzieje się za oknami mieszkań "w temacie pogoda". Nie mamy do tej pory żadnego wpływu na to, czy jutro będzie ciepło na dworze, czy spadnie deszcz, czy nastanie wielomiesięczna susza, czy nastąpi jakiś kataklizm w postaci powodzi, huraganu, czy zimy stulecia.
Jak do tej pory, to ludzkość potrafi jedynie pogodę psuć. To udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że naruszenie przez działalność człowieka równowagi ekologicznej na naszej planecie spowodowało wiele nieznanych wcześniej negatywnych zjawisk w przyrodzie. Wycięcie i wypalanie tropikalnych lasów powoduje przecież huragany, morskie tajfuny, niespodziewane susze, niespodziewane deszcze, coraz większe nasycenie atmosfery dwutlenkiem węgla, czego przykładem jest potężny, katastrofalny i nasilający się z roku na rok prąd pacyficzny El Ninio. To samo zjawisko potęgowane jest przez spalanie ogromnych ilości węgla i ropy naftowej i pochodnych jej produktów. Rosnąca liczba samochodów na razie cieszy ich producentów i użytkowników. Ale już wiadomo, że długo się tej inwazji nie da utrzymać. W wielu wielkich miastach świata zaczyna się ograniczać ruch samochodowy i stwarzać posiadaczom czterech kółek coraz większe utrudnienia. Zresztą oni sami zaczynają się już dusić w coraz dłuższych korkach ulicznych. Kto sam przez godzinę czy dłużej tkwił w takim korku - wie czym to pachnie. Naukowcy przewidują, że nadmierne, nie absorbowane przez nieistniejące już lasy, ilości dwutlenku węgla w atmosferze spowodują efekt cieplarniany, w wyniku czego klimat na ziemi się ociepla, co grozi katastrofalnymi skutkami przyszłym pokoleniom. Wiemy już, że wielkie pustynie np. Sahara, powstały w wyniku nadmiernego wypasania kozami i owcami żyznych kiedyś i zielonych sawann, a nawet lesistych terenów Afryki i Azji. Zwolna ludzie zaczynają się opamiętywać, jednak szkody wyrządzone oskalpowanej ziemi są ogromne i ich usunięcie będzie największym problemem, przed którym staną jutrzejsze pokolenia ludzi. To będą jednak ich zmartwienia.
A co będzie u nas w Łobzie wcześniej - jutro i pojutrze, za miesiąc, za trzy? Nic. Będzie akurat to, co ma być i co będzie. Tu właśnie widać jak mało możemy przewidzieć, co będzie z tą pogodą. Nie możemy właściwie na dłuższą metę przewidzieć nic. Chyba właśnie ta oczywistość spowodowała takie lekceważenie tego czynnika przez kolejne pokolenia naszych przodków i z trudem dociera do współczesnych ludzi. Co będzie jutro u nas z pogodą, możemy się w przybliżeniu dowiedzieć z komunikatów radiowych i telewizyjnych, na które codziennie z taką ciekawością i nadzieja czekamy. Ale to, co będzie pojutrze, to już nie jest takie pewne. Bo a nuż ten czy ów front atmosferyczny skręci przed Łobzem gdzieś na południe i już z północy wciśnie się w to miejsce fala zachodniego deszczu, jak to się dzieje obecnego lata, i już mamy słoneczną niedzielę zepsutą, a rolnicy żniwa z głowy. Co do tego, jaka będzie jesień, nie mówiąc o zimie, to już naprawdę loteria.
Nie jestem góralem, żebym był taki mądry, by powiedzieć, że jutro będzie deszcz albo go nie będzie, także nie mam zdolności wróżenia pogody z tego, co sygnalizują łupiące mnie kości, bo jeszcze tego łupania nie odczuwam. Niemniej wszelkie znaki na ziemi wskazują, że będziemy mieli długą jesień, taką, jaką mamy właściwie przez całe obecne lato. Lecą liście z drzew, odleciały skowronki, nie zebraliśmy ogórków, bo nie wytrzymały chłodów, w połowie sierpnia temperatury w nocy nie przekraczały w Łobzie 8 stopni C, zaś w centralnej Polsce były one w granicy przymrozków. Co to znaczy? Ano to pewnie, że w formie rekompensaty za wczesną, długą, upalną i suchą wiosnę możemy się spodziewać solidnej, mroźnej zimy, jakiej już od kilku lat u nas nie było. Bo w przyrodzie cudów nie ma, sprawy idą swoim trybem, mimo tego, że nasze życzenia są na ogół inne. Klimat w końcu osiągnie swoją przeciętność i meteorolodzy zanotują, że średnia wieloletnia temperatura stycznia w Łobzie wynosiła - 1 stopień C, a lipca + 16 stopni C. I to jest miara tego, czego jeszcze długo, jako ludzie nie potrafimy zmienić, a najwyżej popsuć.
Meteorolog
Drogi łobeskie
Wbrew temu, co wiemy niedobrego o drogach w naszym kraju, drogi łobeskie i ich pobocza nie są (te miejskie) naszym zdaniem, złe, a nawet ich nawierzchnie można uznać za dobre. W roku bieżącym dość łaskawie podeszły do Łobza Wojewódzki Zarząd Dróg, który zakupił za 17 tys. zł materiały do budowy odcinka chodnika na ul. Niepodległości i Powiatowy Zarząd Dróg, który kosztem 50 tys. zł wyasfaltował ul. Konopnickiej i zakupił materiały do remontu chodnika na ul. Mickiewicza. Robociznę zapewnił łobeski Urząd Miasta. Przy braku funduszy na te cele w budżecie gminy bardzo się te inwestycje miastu przydały. Natomiast żadna z tych instytucji nie zrezygnowała z utrzymania we właściwym stanie poboczy należących do nich dróg i stara się o nie dbać sama. Nie jest to najlepsze rozwiązanie, bo ekipy zajmujące się tym zadaniem przyjeżdżają do nas sporadycznie ze Stargardu i Tarnowa (byłe województwo koszalińskie) właściwie tylko "od wielkiego dzwonu". Znacznie lepiej byłoby, gdyby prace te zostały zlecone naszemu Przedsiębiorstwu Usług Komunalnych (i naszym pracownikom), które prawdopodobnie wykonywało by je częściej i taniej. Natomiast coraz gorzej wyglądają drogi należące do wspomnianych poza łobeskich instytucji i prowadzące do Łobza np. ta do Drawska na odcinku do Zajezierza, do Rynowa, do Worowa itp. bardziej "poboczne". I to o ich remonty powinno się zabiegać w najbliższym czasie. (W.I.)
Wiadomości wędkarskie
Wiadomości wędkarskie. 50 lat minęło... c.d.
Wróćmy jeszcze na chwilę w przeszłość i wspomnijmy najbardziej wyróżniających się działaczy koła, minionego okresu:
Władysław Starosta - skarbnik koła
Aleksander Chitkiewicz - sekretarz koła
Stanisław Puścizna - skarbnik koła
Walerian Dryl - skarbnik koła
Tadeusz Bednarczyk - skarbnik koła, przewodniczący Komisji Rewizyjnej
Jan Kłapacz - członek Rybackiej Straży Honorowej
Józef Sola - wieloletni skarbnik koła, uporządkował i uściślił dokumentację finansową i osobową koła
Franciszek Kotlenga - skarbnik koła, jeden z nielicznych pionierów łobeskiego wędkarstwa
Gotnerd Olchowik - zasłużony działacz związku, wieloletni członek zarządu koła
Franciszek Sulima - gospodarz koła, znakomity wędkarz-sportowiec, wielokrotny Mistrz Koła, reprezentant Okręgu Szczecińskiego na Mistrzostwach Polski w wędkarstwie spławikowym
Aleksander Dzwonnik - wieloletni członek zarządu koła, komendant Rybackiej Straży onorowej
Wincenty Jankowski - komendant Rybackiej Straży Honorowej, znany z wielkiego zaangażowania w walkę z kłusownictwem
Wacław Przybysz - komendant Rybackiej Straży Honorowej
Bolesław Skonecki - komendant Rybackiej Straży Honorowej
Henryk Kwit - przewodniczący Sądu Koleżeńskiego
Adam Ilewicz - wieloletni członek zarządu koła, v-ce prezes, komendant Rybackiej Straży Honorowej
Wiesław Kwak - wieloletni, znany z solidności i zaangażowania, gospodarz koła
Jan Wolanicki - v-ce prezes, wieloletni członek zarządu, wielokrotny Mistrz Koła, wielce oddany popularyzator sportu wędkarskiego
Ewa Marszałek - skarbnik koła, znakomita sportsmenka, wielokrotna Mistrzyni Koła, Mistrzyni Okręgu, dwukrotna reprezentantka Okręgu Szczecińskiego na Mistrzostwach Polski.
Lucjan Sola - członek Komisji Rewizyjnej
Michał Rybczyński - członek zarządu służący radą i pomocą w rozwiązywaniu trudnych problemów koła
Andrzej Wilhelm - v-ce prezes, sekretarz koła, zapoczątkował prawidłowe prowadzenie dokumentacji
Józef Czepura - wieloletni członek zarządu koła, oddany sprawom wędkarstwa, pełen poświęcenia i pracowitości, aktywny członek Rybackiej Straży Honorowej
Jan Pokomeda - v-ce prezes, długoletni, aktywny członek związku
Stanisław Żabski - konsekwentny, aktywny członek Rybackiej Straży Honorowej
Na wyróżnienie zasługują też wieloletni, aktywni członkowie koła: Antoni Kapuściński, Zenon Kwak, Stefan Ostropolski, Lech Wiśniewski, Józef Dzierżak, Henryk Marciniak, Ryszard Rogalski, Antoni Walczak, Jan Orliński, Leon Małecki, Bolesław Sulima, Tadeusz Śliwiński, Tadeusz Jankiewicz i wielu, wielu innych których nie sposób tu wymienić. Wielu z nich odeszło już do Krainy Wiecznych Łowów, ale my mamy obowiązek pamiętać ich wkład pracy w dorobek organizacyjny związku, i pomnażać go dla dobra przyszłych pokoleń wędkarzy. W poprzednim numerze, w pierwszej części tego artykułu zamieściłem fotografię z Mistrzostw Koła które odbyły się na Ginawie, pod koniec lat siedemdziesiątych. Celowo jej nie opisałem. Może niektórzy z was będą mieli przyjemność rozpoznać na niej siebie lub swoich kolegów. Jednocześnie kieruję apel do wszystkich sympatyków wędkarstwa o użyczenie mi wszelkiego rodzaju pamiątek wędkarskich, fotografii, dyplomów, odznaczeń i dokumentów. To od was zależy jak będzie wyglądać kronika naszego koła. Ja ze swojej strony gwarantuję że wszystkie te pamiątki, po skopiowaniu, w stanie nienaruszonym powrócą do swych właścicieli.
Mistrzostwa
Tę relację zamieszczam ze sporym opóźnieniem dlatego, że artykuł rocznicowy zamieszczony w poprzednim numerze zajął całą przydzieloną mi stronę i więcej po prostu się nie zmieściło. Tegoroczne Mistrzostwa Okręgu spławikowców odbyły się w dniach 24 i 25 czerwca, w Szczecinie, na Odrze w okolicach Wyspy Puckiej. Reprezentacja "Karasia" wystąpiła w składzie: Ewa Marszałek, Kamila Cyculak, Łukasz Kowalewski, Grzegorz Wróblewski i Stanisław Trapszo. W tym roku niestety, nie udało się obronić tytułów Mistrzyń Okręgu naszym reprezentantkom. Ewa Marszałek zajęła drugie, a Kamila Cyculak trzecie miejsce w swojej kategorii. Stanisław Trapszo zajął dobrą, siedemnastą pozycję. Ogółem drużyna zdobyła piąte miejsce, na siedemnaście startujących. O juniorach nie mam co pisać bo ich wyniki były raczej mierne. Wygląda na to że muszą się oni jeszcze sporo nauczyć. Imponująco za to wypadł Jarosław Mały, junior z Radowa Małego. Zajął bardzo dobre, czwarte miejsce i dosłownie rybiego ogona zabrakło mu do "pudła". Ten świetny wynik tylko potwierdza wszystko to co pisałem w jednym z poprzednich artykułów, który tak bardzo nie podobał się niektórym działaczom z radowskiego "Sumika". Z powodu niedyspozycji Mistrzyni Okręgu pani Jadwigi Fitzer, reprezentantką okręgu na Mistrzostwach Polski była Ewa Marszałek. Mistrzostwa odbyły się w dniach 22 i 23 lipca na zbiorniku zaporowym Turawa, niedaleko Opola. Szersze relacje z tych zawodów, z pewnością będzie można przeczytać w ogólnopolskiej prasie wędkarskiej. Ja powiem tylko że i tym razem Ewie udało się powrócić z tarczą, bowiem zajęła znakomite dziesiąte miejsce. Myślę że ten wynik i ubiegłoroczny dają jej już ugruntowaną pozycję w czołówce polskiego wędkarstwa spławikowego. Spory wkład w uzyskaniu tych sukcesów miał, Marcin Grzyśka który ze wszystkich sił wspomagał naszą zawodniczkę. Pełnił funkcję jej trenera, mieszał zanęty, przesiewał robaki, kilometrami nosił ciężki sprzęt, podglądał rywalki, prowadził własne obliczenia klasyfikacji i w ogóle wszędzie było go pełno. W imieniu Ewy, serdecznie mu za to wszystko dziękuję.
Moszczenica
Wyjaśniła się w końcu, wzbudzająca w ostatnich latach, wśród naszych wędkarzy sporo emocji, sprawa jeziora Moszczenica. Jezioro to, będące do tej pory własnością Skarbu Państwa, ostatecznie zostało przejęte na własność przez Gminę Łobez. W przyszłości mają tam być zlokalizowane tereny rekreacyjne dla mieszkańców naszego miasta. Dla nas wędkarzy najważniejsze jest to, że w dalszym ciągu będziemy mogli w pełni korzystać z uroków tego jeziorka. Pierwszego sierpnia, w Urzędzie Miasta i Gminy Łobez, została podpisana umowa, na mocy której zostaje ono przekazane w użytkowanie przez koło PZW "Karaś" w Łobzie. Członkowie koła mogą tam wędkować na dotychczasowych warunkach, czyli za zwykła składkę związkową. Wszyscy pozostali, będą musieli wnieść dodatkowe opłaty. Jeden dzień wędkowania kosztuje - 3zł, tydzień - 5zł, a miesiąc - 10zł. Opłaty pobiera skarbnik koła, Ewa Marszałek. Pieniądze pozyskane z opłat mają być w całości przeznaczone na zarybianie tego jeziora.
Zawody spiningowe
24 września o godzinie 9`00, odbędzie się II tura spiningowych Mistrzostw Koła. Zawody odbędą się na jeziorze Karwowo. W stosunku do pierwszej tury, nieznacznie zostanie zmieniony regulamin zawodów. Obowiązuje zasada, jeden wędkarz - jedna łódź. Zarząd przyjął tą innowację z powodu nacisku wędkarzy którzy rzekomo widzieli jak startujący w zawodach wzajemnie przekazywali sobie złowione ryby.
Andrzej Marszałek
Dyżury radnych powiatowych
Dyżury odbywają się w Urzędzie Gminy i Miasta w sali 22 w godzinach 1500 - 1600.
04.09.2000 i 20.11.2000 - Antoni Gutkowski
18.09.2000 i 04.12.2000 - Zofia Krupa
02.10.2000 i 18.12.2000 - 18.12.2000 - Jan Paszkiewicz
16.10.2000 - Ryszard Sola
06.11.2000 - Ewa Augustjańska-Szulc
Oczywiście poza dyżurami z radnymi można nawiązywać bezpośredni kontakt na bieżąco i w miarę potrzeb.
Internet sierpień 2000
Name: katarzyna i grzegorz olchowik grzegorz_olchowik@hotmail.com
From: london
Time: 2000-07-28 23:09:12
Comments: Gorące pozdrowienia z Londynu dla całej redakcji " Łobeziaka" i wszystkich czytelników przesyła Katarzyna Olchowik i syn Grzegorz. Pogoda dopisuje, zwiedzamy miasto, parki, muzea, puby. Przesyłamy również pozdrowienia od królowej Elżbiety II.
Name: Artur Perwenis artur@abysm.net
From: Poland
Time: 2000-08-05 00:42:29
Comments: Pochodzę z Łobza, w którym w dalszym ciągu mieszkają moi rodzice i bardzo się cieszę, że mogę znaleźć w Internecie jakieś wzmianki o moim małym, ale sympatycznym miasteczku. Aktualnie przebywam w USA, w Atlancie i od czasu do czasu czytuje sobie internetową wersję miesięcznika "Łobeziak", dzięki czemu mogę dowiedzieć się kilku nowości i aktualnych informacji o akcjach i wydarzeniach dziejących się tamże. Pozdrawiam redakcje Łobeziaka i wszystkich mieszkańców Łobza.
Pamiętam, jak bardzo ucieszyłem się przebywając poza Łobzem, gdy znalazłem w 98 roku internetową stronę Łobeziaka. Przybliżała ona ówczesnemu emigrantowi rodzinne strony i dostarczała ciekawych informacji o rodzinnym mieście. Do dzisiejszego dnia często na te strony zaglądam (chociaż do Łobeziaka piszę po raz pierwszy) - i zawsze moje oko cieszy skromna, ale estetyczna szata graficzna naszego miesięcznika. Niestety, ktoś sprawił mi przykrą niespodziankę. Chodzi o stronę Urzędu Miejskiego (www.lobez.um.pl). Strona, jeżeli chodzi o grafikę, nie jest najładniejsza, ale jest to jeszcze najmniejszy problem. Od strony merytorycznej rzecz ma się znacznie gorzej. Na stronie trafiają się nawet błędy gramatyczne, a jeżeli chodzi o ilość dostępnych informacji, ograniczają się one tylko do ofert dla inwestorów, wzmianek o stopie bezrobocia i kilku krótkich zdań o historii Łobza. Na temat historii Łobza znacznie więcej można znaleźć nawet na stronach wyprodukowanych poza Łobzem.) Nie znajdzie się również tutaj jakichkolwiek zdjęć miasta, czy władz miejskich - a to chyba jest ważne dla kogoś, kto interesuje się naszym miastem. Czy Urzędu Miejskiego naprawdę nie stać na dobrze przygotowaną stronę, taka jaką posiada np. Stado Ogierów? Antyreklamą świata nie podbijemy....
Lokalny patriota, Karol Perwenis karper@kki.net.pl
Name: Les Falk lesfalk@silk.net
From: Kelowna, BC, Canada
Time: 2000-07-28 17:28:10
Comments: I hope I can write to you in English, because I do not know Polish. I came across your site while doing some research on my family background. My paternal grandfather and great grandfather (who were German, named "Falk") came from a village named "Ruhnow" (also "Runow")which now has the Polish name of "Runowo Pomorskie." I have found that the location is a few kilometers southwest of Lobez. I can find nothing about Runowo. If you have time, could you tell me if the place still exists and perhaps a little bit about it. Thank you very much. I am a high school teacher, soon to be retired, and perhaps some time I will visit your beautiful country.
Mam nadzieje ze mogę do Was pisać po angielsku, ponieważ nie znam polskiego. Dotarłem do Waszej strony poszukując informacji o moim pochodzeniu. Pradziadek ze strony mojego ojca (był Niemcem o nazwisku Falk) do Ameryki przybył z wioski zwanej "Ruhnow" (obecnie Runowo). Odkryłem, że Runowo zlokalizowane jest na południowy zachód od Łobza. Nie mogę ( w internecie) znaleźć niczego na temat Runowa. Jeżeli ktoś znajdzie czas proszę mi odpisać czy to miejsce dalej istnieje i cokolwiek więcej o obecnym Runowie. Dziękuje bardzo z góry. Jestem nauczycielem w szkole średniej. Wkrótce udaje się na emeryturę i może kiedyś odwiedzę Wasz piękny kraj.
Les Falk
Od: boleslaw orlinski
orlinski@aol.com
Time: 2000-08-17 08:51:56
Comments: Pozdrowienia dla dzielnych łobeziaków z Seattle, USA
Od: Bartek bartasas@hotmail.com
Time: 2000-08-18 15:22:17
Gorące pozdrowienia dla redakcji i wszystkich mieszkańców Łobza przesyła Bartek Szemis. (jestem trochę dalej od Łobza ). Czy mógłbym otrzymywać trochę więcej wiadomości o
" ŚWIATOWIDZIE"? Pozdrowienia dla wujka Ryśka z koła wędkarskiego "KARAŚ". Do usłyszenia.
Internetowy wstyd
Już nawet w kraju tak technologicznie zacofanym wobec naszych zachodnich sąsiadów dostrzeżono potęgę Internetu, ogólnoświatowego systemu przekazu informacji. Jak ważna jest informacja, wie każdy, kto ogląda polską telewizję i z pewnym obrzydzeniem patrzy na przesłodzone reklamy. Ale producenci doskonale wiedzą, że w końcu wtłoczą nam do podświadomości nazwę ich produktu i w końcu go kupimy. Tyle, że telewizja każe sobie słono płacić za reklamy, a Internet jest o wiele tańszy. Każdy, kto ma coś do powiedzenia może sobie w Internecie wygadywać, co mu ślina na język przyniesie, bo Internet jest prawie nieocenzurowany. Taka też idea przyświecała ludziom, kiedy to powstawała strona "Łobeziaka" w Internecie. I chyba udało się pozyskać dla niej czytelników, o czym świadczą sygnały z całego świata. Jeden z takich sygnałów (publikowany w tym numerze) dotyczył strony firmowanej prze Urząd Miasta i Gminy w Łobzie. Nie wiedziałem o istnieniu tej strony, więc natychmiast ją sobie obejrzałem. I przeraziłem się.
Otwiera się strona tytułowa. Jako jej tło pokazany jest widok Placu 3 Marca. Tyle tylko, że sprzed wielu lat, kiedy stała na jego środku latarnia i ona właśnie jest głównym akcentem tła. Turysta, który zachęcony internetową reklamą, przyjedzie do Łobza, za nic nie znajdzie tajemniczego placu, który zapamiętał z Internetu. Sądzę, że wielu młodych mieszkańców naszego miasta nie ma pojęcia, że na środku Placu 3 Marca stała kiedyś latarnia (szkoda, ze ją zlikwidowano). Tło jest poza tym szare i brzydkie, a skomplikowana czcionka, którą podane są telefony, nieczytelna.
Otwieramy kolejną stronę, noszącą tytuł: władze miasta. I tu okazuje się, że władzę w Łobzie mamy jednoosobową, jest bowiem na tej stronie wymieniona tylko jedna osoba. Nie ma ani zastępcy burmistrza, ani przewodniczącego rady, ani radnych. Ani słowa o pracownikach urzędu, żadnej informacji o osobach odpowiedzialnych na przykład za inwestycje, czy turystykę.
Na następnej stronie tekstu jest więcej i czytamy tam o inwestycjach w Łobzie już wykonanych, planowanych i możliwościach inwestowania. Tekst jest napisany niestety niechlujnie. Akapity są raz większe, raz mniejsze, pojawiają się puste wiersze, czasem wiersz zaczyna się na środku strony. Są błędy w pisowni, co dziwi tym bardziej, że każdy edytor tekstu automatycznie oferuje możliwość poprawy tych błędów. Czyżby zatem piszący tekst nie zadał sobie trudu sprawdzenia tego, co napisał i pokazał całemu światu? Dziwią także niektóre sformułowania. Nie mam pojęcia o budownictwie, jednak zdziwiło minie nieco, kiedy przeczytałem następujący tekst: "Wszystkie wykazane obiekty do sprzedaży i wydzierżawienia wyposażone w niezbędne media". Pomijam fakt, że zdanie to nie ma orzeczenia, najciekawsze są te "media", zwłaszcza, że przytoczony fragment dotyczy byłej fermy krów w Suliszewicach. Jakie to "media" mogą być w kompletnie zdewastowanej oborze czy cielętniku? Zwrot "media" w stosunku do budynków musiał się autorowi podobać, bo używał go wielokrotnie.
Dalej mamy atrakcje turystyczne gminy. Wśród obiektów godnych zwiedzenia wymieniony jest "piękny, zabytkowy pałac z XVIII wieku w Rynowie". Turysta czyta to i jedzie do Rynowa. Tam, po przebyciu metrowych zarośli i przejściu przez zwaloną z tarasu balustradę staje naprzeciw budynku, w którym nie ma ani jednego okna, drzwi, zaś większość drewnianych sufitów jest rozebrana. Nie ma śladu po pięknych boazeriach, które kiedyś zdobiły przedsionek. Do środka strach jest wejść, bo dach miejscami zapadł się. Kiedy turysta przełamie strach (i zatka nos, bo w środku śmierdzi) i przejdzie na drugą stronę pałacu, jego oczom ukaże się park, do którego wejść się nie da, bo jest kompletnie zarośnięty krzakami. Jeżeli to jest atrakcja turystyczna, to chyba ma służyć straszeniu turystów. Na tej stronie znajdziemy także informacje o bazie noclegowej naszej gminy i o agroturystyce. Co ciekawe, ta szeroko opisywana atrakcja naszej gminy jest potraktowana w szczegółach niezwykle tajemniczo, bo nie ma wymienionego ani jednego adresu czy telefonu takiego agroturystycznego gospodarstwa, jest tylko informacja ogólna.
Kolejna strona dotyczy historii Ziemi Łobeskiej. Nie wiem jak ocenić jej wartość, bo o historii miasta nie mam pojęcia, więc nie będę nic tu komentował. W sumie strona jest brzydka, napisana jest niestarannie, językiem nie całkiem polskim, są błędy. Podany jest adres e-mail, ale po co, kiedy nikt na pocztę nie odpowiada. Trzy tygodnie temu wysłałem moje uwagi na temat strony i nikt mi nie odpowiedział. A może na słowa krytyki nie trzeba odpowiadać? Tymczasem zapraszam do odwiedzenia strony www.lobez.um.pl , aby się o jej jakości przekonać na własne oczy.
INTERNAUTA
Kronika policyjna
Kronika policyjna
· 11/12.07. W Łobzie nieznany sprawca wyrywając dwa zamki włamał się do garażu przy Nadleśnictwie i ukradł motorower Simpson wart. 2500 zł. na szkodę Karoliny T.
· 14.07. W Łobzie przy ul. Ogrodowej nieznany sprawca wybił szybę w sklepie nr 3 i ukradł artykuły spożywcze wart.146 zł na szkodę Aleksandra S.
· 12/13..07. Na ul. Kolejowej nieznany sprawca przeciął kratę zabezpieczającą okno w barze "Kufelek", wypchnął okno i po wejściu do środka ukradł artykuły spożywcze na kwotę 541 zł na szkodę Elżbiety C. z Łobza.
· 13.07. Około godz. 2`30 na ul. Kościuszki nieznany sprawca wybił 3 szyby wystawowe w księgarni "Współczesnej" wart. 800 zł na szkodę Jerzego M
· 16/17.07. W Świętoborcu nieznani sprawcy wykorzystując nieuwagę właścicieli Krzysztofa P. z Gołańczy i Marty P. z Piły i ukradli im 2 rowery górskie marki Releigh i Grant wart 2000zł.
· 17/18.07. W Łobzie nieznany sprawca obciął skobel do drzwi piwnicy na ul. Okopowej i ukradł rower górski Missouri wart. 450 zł na szkodę Stanisława D.
· W Łobzie przy ul. Mieszka I w okresie między12 - 19.07 nieznany sprawca wykorzystując nieobecność właścicieli wybił szybę w piwnicy domku jednorodzinnego, wszedł do mieszkania i ukradł mienie wart. 950 zł na szkodę Jerzego O.
· 21.07. W Łobzie na ul. Przyrzecznej 10 Tadeusz S., Bogdan S. i Jerzy L. po zerwaniu kłódki zabezpieczającej drzwi na strych, skradli z niego różne przedmioty wart. 245 zł na szkodę Krystyny F.
· 20.07. W Łobzie przy ul. Wojska Polskiego Grzegorz R. i małoletni Marcin R. po uprzednim po zerwaniu blachy i wybiciu płyty paździerzowej w sklepie własn. Wiesława P. ukradli mu papierosy wart. 130 zł.
· 21/22.07. W Łobzie na ul. Kraszewskiego 12 nieznany sprawca wyrwał metalową sztabę drzwi wejściowych do przydomowej komórki i ukradł z niej motocykl WSK 125, nr SZK 6321 wart. 400 zł na szkodę Jana R.
· 21.07. W Wysiedlu nieznani sprawcy ukradli blachę aluminiową z budynku byłego PGR wart. 450 zł - poszkodowana AWRSP.
· 28.07. W Łobzie Krzysztof D. z nieletnim Marcinem R. po wybiciu szyby dostali się do sklepu odzieżowego Jerzego i Marii K. i skradli z niego towar wart. 545 zł. Zostali zatrzymani z łupem w pociągu.
· 26/27.07. W Łobzie na ul. Obr. Stalingradu 19 złodziej włamał się do samochodu osobowego BMW i ukradł z niego saszetkę z różnymi dokumentami wart. 110 zł na szkodę Stanisława M. z Łobza.
· 29.07. Na ul. Strumykowej nieznany złodziej wszedł do mieszkania i ukradł z niego pieniądze i biżuterię wart. 170 zł.
· 30.07. W Łobzie nieznany sprawca ukradł przesyłkę pocztową z pieniędzmi i biżuterią wart. 3000 zł na szkodę Artura S.
· 31.07/01.08 złodziej ukradł z ogródka działkowego przy ul. Waryńskiego własn. Jana K. dwa ozdobne koła drewniane wart. 1200 zł.
· 02.08. Z dachu budynku w gospodarstwie rolnym w Dalnie złodzieje ukradli blachę aluminiową własn. AWRSP.
· 02.09. Nieznani sprawcy dostali się na ul. Kraszewskiego do mieszkania własn. Wiesława K. skąd ukradli pięć par złotych obrączek, 5 par złotych pierścionków, złoty sygnet i złoty łańcuszek.
Komisarz Wiktor Mazan
Łobescy leśnicy w niemieckim nadleśnictwie Jägerhof
Pod koniec czerwca br. gościliśmy w niemieckim nadleśnictwie Jägerhof we wschodnim landzie zjednoczonych Niemiec Meklemburgii Przedpomorzu. Wybieraliśmy się tam z wielką ciekawością tym bardziej, że od zjednoczenia Niemiec minęło 10 lat i interesowało nas to, jak wygląda niemiecka gospodarka na wschodzie w wyniku przekształceń i nowych uwarunkowań prawnych. Leśnictwo byłej NRD znaliśmy dosyć dobrze. Polityka rolna była tam prowadzona podobnie jak u nas: ta sama technika, prawie identyczne technologie i wystarczająca ilość środków finansowych na realizację zamierzonych celów przyrodniczo-produkcyjnych w lasach. Nieobca nam też była już od kilku lat gospodarka leśna w zachodnich Niemczech. Zamiarem naszym było porównanie gospodarki leśnej w Polsce z niemiecką w czasie ich transformacji.
W godzinach przedpołudniowych 15 czerwca br. wybraliśmy się w służbową podróż busem do zachodniej już Europy. Siedzibę swoją nadleśnictwo Jägerhof ma w mieście Greifswald wielkości naszego Stargardu. Dotarliśmy zgodnie z planem. Na miejscu przywitał nas miejscowy nadleśniczy (kierownik jednostki) pan Lockenwitz. Powitanie było dobre, aczkolwiek nie wylewne. Ale nie o to przecież chodzi. Różnice widać już w sposobie bycia - gospodarze to przecież nie Słowianie tak serdeczni i bardzo gościnni, szczególnie dla gości z zagranicy. Być może Polacy też tacy kiedyś będą, gdyż kapitalizm narzuca swoiste reguły gry - pieniądz i jeszcze raz pieniądz! A także duża oszczędność. Na samym początku zapytaliśmy p. Lockenwitza, dlaczego nie jest on nadleśniczym nadleśnictwa, tylko kierownikiem jednostki. Nasz gospodarz stwierdził, że w Niemczech wschodnich tylko sporadycznie zostaje się nadleśniczym, stanowi to pewnego rodzaju nobilitację, bowiem w Niemczech zachodnich nadleśniczym zostaje się na krótko przed emeryturą. W tym miejscu poczuliśmy się dowartościowani, gdyż stanowisko nadleśniczego zapisane jest w naszym polskim prawie leśnym, nie zależy ono od wieku, zasług, wielkości nadleśnictwa oraz wielu innych czynników. Nadleśniczy w Polsce jest samorządny, samodzielni prowadzi gospodarkę leśną, jednoosobowo zarządza finansami, ale przy tym ponosi odpowiedzialność również jednoosobowo za wszelkie swoje decyzje. Nadleśnictwo polskie realizuje zadania przyrodniczo-produkcyjne ze swoich środków finansowych pochodzących ze sprzedaż drewna. W Niemczech aktualnie środki finansowe są zabezpieczane w ministerstwie leśnictwa każdego landu czyli pieniądze pochodzą wprost z budżetu państwa i są one bardzo mocno ograniczane. W porównaniu do okresu przed zjednoczeniem wynoszą około 40% wymiaru wcześniejszego. Nadleśniczy niemiecki nie ma takiej samodzielności jak polski. Wszystkie działania gospodarcze muszą być bezwzględnie uzgadniane tak od strony rzeczowej, jak i finansowej z rządem landu i wkomponowane zgodnie z potrzebami i zamierzeniami miejscowego samorządu terytorialnego czyli powiatu w Greifswaldzie. Słuchając wypowiedzi p. Lockenwitza odniosłem wrażenie, że w gospodarce leśnej Niemiec wschodnich funkcjonuje, przynajmniej w finansach, system nakazowo-rozdzielczy. Prawie każdą decyzję muszą tam uzgadniać ze swoimi władzami zwierzchnimi. Zresztą możliwości finansowe określają poziom możliwości potrzeb gospodarczych w gospodarce leśnej.
Prawdopodobnie też z tego powodu tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie - partnerskie lecz skromne. Biurowiec nadleśnictwa Jägerhof w Greifswaldzie to duży budynek lecz wymagający dużych pieniędzy na jego odnowienie, bez zaplecza, sali konferencyjnej, miejsca na edukację ekologiczną, bez większej zieleni, zagospodarowanych trawników, z niewielką ilością drzew i krzewów ozdobnych. Potrzebne są na to pieniądze, których tamtejsi leśnicy w nadmiarze nie mają. Po skromnym poczęstunku szef firmy przedstawił nam walory swojego nadleśnictwa. Dla porównania z nami przytoczę kilka cyfr:
* Jägerhof: / Łobez:
Powierzchnia ogólna 16.000 ha / 23.000 ha
Lasy państwowe 5.000 ha / 23.000 ha
Lasy prywatne 2.500 ha / 160 ha
Lasy powiernicze 5.000 ha -
Lasy komunalne, kościelne i innych własności 3.500 ha -
Zalesienia i odnowienia 60 ha / 500 ha
Zabiegi pielęgnacyjne 300 ha / 3000 ha
Pozyskanie drewna tylko w lasach państwowych 22 tys. m/3 80.000 tys.m/3
Obrót środków finansowych 400 tys. DM (800 tys.zł) 10 mln zł
Jak widać z tego porównania zadania podstawowe nadleśnictwa Jägerhof stanowią zaledwie 10% zadań naszego nadleśnictwa. Pozyskuje się tam relatywnie więcej drewna (jeśli chodzi o powierzchnię lasów państwowych) niż nadleśnictwie łobeskim, mniej natomiast, bo to też jest związane z areałem lasów państwowych wykonuje się w nich zabiegów pielęgnacyjno-ochronnych. W lasach prywatnych, jak nam wyjaśniono, zadania gospodarcze ograniczone są do minimum. Ciekawym zjawiskiem są lasy powiernicze czyli powierzchnie wyłączone z lasów państwowych i czekające na potencjalnych nabywców. W tych lasach nie wykonuje się absolutnie żadnych zabiegów pielęgnacyjno-ochronnych.
I, jak nam wyjaśniono, jest to działanie celowe, gdyż w założeniu postanowiono, że ewentualnie sprzedawane lasy muszą osiągnąć jak najwyższą wartość handlową. W lasach państwowych ze względu na bardzo ograniczenia finansowe działania gospodarcze, a w tym hodowlano-ochronne, są wykonywane dosłownie na poziomie minimum. I to widać bezpośrednio na gruncie. Znamy gospodarkę leśną w byłej NRD, prowadzona ona była w podobnym stylu jak w Polsce. Aktualnie widać już mniejsze lub większe zaniedbania. Zresztą taki jest kapitalizm nastawiony w każdym calu na zysk. A źle się dzieje, gdy przyrodę zmusza się także do wysokich efektów finansowych. W Polsce, pomimo kapitalizmu, w lasach nie zakłada się wysokich wyników finansowych i dobrze. Główne środki finansowe wydawane są na hodowlę i ochronę i ochronę lasu jako inwestycji w przyszłe drzewostany, które zostaną przekazane dla przyszłych Polaków. Niemcy o tym wiedzą, zazdroszczą nam takiej polityki, struktur organizacyjnych, w miarę stabilnej i spokojnej pracy. Tam w okresie ostatniego dziesięciolecia zwolniono z pracy 4000 leśników. Niemcy wiedzą również, że głównym zadaniem leśników polskich jest hodowla i ochrona lasu oraz udostępnianie zasobów leśnych społeczeństwu, udostępnianie go dla rekreacji, turystyki, edukacji ekologicznej, czerpania pożytków - zbierania grzybów i jagód itp. Mają oni sporo informacji na temat kosztów ponoszonych w naszym kraju przez Lasy Państwowe na budowę parkingów użytkowanych przez społeczeństwo. Dla przykładu w ub.r. RDLP w Szczecinie wydała na ten cel 1.1 mil. złotych na utrzymanie 663 obiektów turystycznych. Nadleśnictwo Łobez wydało na ten cel 30 tys. zł. I bardzo dobrze - niech to służy społeczeństwu. W Niemczech obiekty turystyczne to kwestia marginalna, są one budowane sporadycznie. Jednak kiedy już są, to proszę mi wierzyć, że nie są dewastowane, nie noszą śladów pobytu wandali. A jak jest u nas - każdy widzi. Połamane ławki, zadaszenia, skradzione na śmieci i sanitariaty, podziurawione i pogięte tablice informacyjne. Oj, daleko nam do Europy, przynajmniej z tej strony.
Odrobinę czasu pozostawiono nam na turystykę. Ale o tym w następnym numerze.
Wiesław Rymszewicz
Nasze lasy - nasze zdrowie
Las to temat, który pojawia się w ciągu ostatnich lat w wielu międzynarodowych dyskusjach w związku z wielu niekorzystnymi zjawiskami, które wystąpiły w przyrodzie w wyniku ich nadmiernej eksploatacji. Na terenie Polski nowym zjawiskiem jest obecnie wymieranie gatunków liściastych - głównie dębów i buków. Najbardziej zagrożone są lasy w Sudetach i Beskidach, a także na Śląsku, w okolicach Tarnobrzega, Puław i Włocławka.
Dużą ozdobą okolic Łobza są właśnie lasy. Jak wiadomo Łobez i okolice leżą na terenie Pojezierza Drawskiego. Są to tereny silnie sfałdowane, nadające krajobrazowi charakter podgórski. Dużą ozdobą krajobrazu są liczne jeziora, strumienie i lasy.
Jakie są najważniejsze funkcje lasu w naszej strefie? Las działa łagodząco na krańcowe różnice klimatyczne. Las nie dopuszcza do postępującego obniżania się poziomu wód gruntowych. Obecność znacznych obszarów leśnych utrzymujących poziom wód gruntowych zapewnia stałe zaopatrzenie w wodę. Las zapewnia wilgotność gleby i powietrza w okolicach suchych oraz odwadnia grunty moczarowatych. Las wywiera duży wpływ na zdrowotność ludzi oczyszczając powietrze z kurzu i dymu oraz przepajając je zdrowymi żywicznymi składnikami. Ponadto stanowi czynnik wychowawczy zbliżając ludzi do przyrody. Lasy leżące w bezpośrednim sąsiedztwie miasta powinny być szczególnie chronione ponieważ są terenami rekreacyjnymi, poza tym mają jeszcze tę zaletę, że ich korzenie nie uszkadzają kabli energetycznych, sieci wodociągowych, jak to ma miejsce czasami w warunkach miejskich. Spacery po lesie wywierają korzystny wpływ na nasze samopoczucie i zdrowie - mamy więcej sił do walki z różnymi chorobami. W lesie występuje czyste powietrze - w czystym powietrzu występuje również ozon. W powietrzu miast ta bardzo czynna postać tlenu zostaje bardzo szybko zużyta na utlenienie zanieczyszczeń znajdujących się w powietrzu. W małych ilościach. Takich, które powstają w wyniku naturalnych wyładowań atmosferycznych ozon działa bardzo orzeźwiająco. Ponadto większość drzew wydziela ładunki ujemne neutralizujące szkodliwe działanie żył wodnych i zanieczyszczeń promieniotwórczych.
Jeżeli uzmysłowimy sobie, że obecnie narażeni jesteśmy na większe dawki promieniowania jonizującego, spalin samochodowych niż przed laty, to oczywistym wydaje się, że powinniśmy ze szczególną troską traktować otaczające miasto lasy oraz promować działania zmniejszające wydzielanie ołowiu. Czynniki takie jak: promieniowanie jonizujące, spaliny samochodowe, środki owadobójcze itp. zaliczone zostały do czynników białaczkotwórczych.
Wszystkie te ważne funkcje lasu mogą być nie dostrzegane przez prywatnych właścicieli lasu, dla których często jedynym kryterium jest tylko zysk. Dlatego lasy nie powinny być przedmiotem prywatyzacji, bo ich funkcja jest zbyt wielka i wszechstronna, zbyt wielka, by traktować je tylko jako "pola uprawne", takie jak pola zboża. Ponadto drzewa w lasach naturalnych są zdrowsze, silniejsze od drzew sztucznie sadzonych. Las przez swoje długotrwałe istnienie wytwarza swoiste warunki mikroklimatu - las sadzony musi sobie wspomniane warunki dopiero wytworzyć. Dlatego często pierwsze pokolenie drzew na terenach nowo zalesionych jest słabsze i narażone na więcej chorób.
Otaczające nasze miasto lasy i jeziora to największe jego walory. Oddaje to w swoim wierszu absolwentka naszego liceum ogólnokształcącego p. Maria Czarkowska:
"...Te wokół Łobza lasy cudownej urody -
Tu niebosiężna świerki, tam zagajnik młody,
Tu gdzieś źródełko bije, tam dęby wiekowe,
I jeziora wśród lasów i powietrze zdrowe..."
Wiesława Bogunia
Nie do śmiechu
Polski minister udał się w oficjalną podróż do Francji. Jednym z punktów wizyty była kolacja u jego francuskiego odpowiednika. Widząc jego wspaniałą willę z obrazami wielkich mistrzów na ścianach, nasz człowiek zapytał gospodarza, jak zapewnił on sobie taki poziom życia ze skromnej pensji urzędnika Republiki. Na to Francuz zaprosił go do okna:
- Widzi pan tę autostradę?
- Tak.
- Ona kosztowała 20 miliardów franków, firma wypisała fakturę na 25 mld , a różnicę przekazała mi.
Dwa lata później minister francuski udał się do Polski i odwiedził swojego kolegę. Kiedy podjechał po domostwo naszego ministra, jego oczom ukazał się najpiękniejszy pałac, jakiego w życiu jeszcze nie widział. Zapytał natychmiast:
- Nie rozumiem, dwa lata temu stwierdził pan, że prowadzę książęce życie, ale w porównaniu do pana...
Nasz człowiek podszedł do okna:
- Widzi pan tam autostradę?
- Nie.
- No właśnie.
(Podał BG)
Skarby Ziemi Łobeskiej na fotografii
Bardzo nam się podobały Skarby Ziemi Łobeskiej prezentowane na imprezie w dniu 19 sierpnia 2000 r. w naszym mieście, potem w telewizji regionalnej, a następnie w II programie ogólnopolskim. Każdy, kto coś pozytywnego w mieście i w gminie zrobił i robi, mógł swoje osiągnięcia w tym dniu przedstawić szerokiej publiczności. A było co oglądać. Okazało się w całej okazałości, że Ziemia Łobeska, i to jest jej skarb, obfituje w społeczników i artystów, ludzi, którym się po prostu czegoś chce poza codzienną troską o egzystencję i swoje prywatne sprawy. W tym dniu mogli oni się potwierdzić. I to było chyba najważniejsze i najładniejsze. Trudno tu kogoś wyróżnić i pokazać - telewizja zrobiła to lepiej. Zresztą każdy mógł sobie to wszystko na żywo obejrzeć, kto znalazł się w tym dniu przy fontannie. My, niestety, możemy utrwalić tylko fragmenty tej pożytecznej i potrzebnej imprezy i wyrażamy szczere uznanie dla jej organizatorów i uczestników. RED.
Skutki suszy w rolnictwie gminnym
Susza poza nami, ale jej skutki są już widoczne w rolnictwie, które ucierpiało od dramatycznie także w naszej gminie. Dostaliśmy na ten temat materiały od p. Tadeusza Brzozowskiego reprezentującego Centrum Doradztwa Rolniczego w Barzkowicach, który był przewodniczącym komisji, jaka na wnioski rolników łobeskich dokonała w dniach 9 - 21 czerwca br. w naszej gminie oszacowania strat upraw zniszczonych przez suszę w okresie od kwietnia do czerwca 2000r. Lustracja stanu upraw odbywała się w obecności rolników. W skład komisji wchodzili jeszcze: Mieczysław Fojna z Urzędu Miasta w Łobzie, Julian Sierpiński - ZIR oraz sołtysi jako przedstawiciele rolników. Rozpatrzono 128 wniosków rolników i sporządzono dla każdego rolnika "Protokół oszacowania strat upraw rolniczych", w którym % zniszczenia upraw spowodowanych suszą podawał według uznania rolnik i komisja. Nie stwierdzono zbyt dużych rozbieżności pomiędzy szacunkami rolnika i komisji. Rolnik miał prawo wnieść do protokółu uwagi dotyczące sposobu, jak też wysokości oszacowania strat. Komisja ustaliła, że 32 rolnikom powinno się udzielić kredytu klęskowego na odtworzenie produkcji na rok 2000. Bez niego nie poradzą sobie oni już od żniw w roku bieżącym, nie mówiąc o przygotowaniu się przyszłego roku. Uwag do pracy komisji nie wniesiono. Za podstawę wyjściową obliczeń przyjęto średnie plony poszczególnych upraw w roku 1999, z tym, że wzięto też pod uwagę czynniki składające się na intensywność produkcji, to jest stan plantacji, obsadę, nawożenie, ochronę, dochowanie terminów agrotechnicznych itp. Wynika z tych szacunków, że znacznie większe straty w utraconym plonie (także pieniężne) ponieśli rolnicy prowadzący gospodarkę intensywną, którzy zastosowali wszystkie czynniki plonotwórcze, niż ci, co prowadzą gospodarkę ekstensywną.
Szczegółowe dane w postaci tabelarycznej przedstawimy w następnym numerze "Łobeziaka".
Tu 'Łobeziak' nr 74296. Słucham......?
1. Nie zajmuję się namiętnie polityką, ale to, co oglądaliśmy przy okazji tzw. lustracji obu prezydentów - byłego i obecnego - bardzo mnie poruszyło. Ze strachem myślałem o tym, co można także dzisiaj zrobić, jak to dawniej bywało za tak zwanej komuny, z człowiekiem niewygodnym albo po prostu uczciwym. Myślę, że przy obecnej technice, kiedy jakiś uczeń z Goleniowa nadrukował na swoim domowym komputerze sporo dolarów i część z nich zdążył puścić w obieg, sfałszowanie jakiegoś dokumentu nie będzie dla prawdziwego fachowca stanowiło większego problemu. Całe szczęście, że sąd nie dał wiary temu, co UOP mu podrzucił, co jednak mnie nie uspokaja i nie przekonuje do tego, że demokracja w naszym kraju jest już całkowita. Bo niby jak to jest możliwe, że kilku ludzi, których nikt nie kontroluje, nagle i na poczekaniu coś znajduje, żeby pognębić Kwaśniewskiego, kandydata prowadzącego wysoko w sondażach przedwyborczych? Jak mogę w tych warunkach w ogóle uwierzyć, że przeciw pozostałym kandydatom wcześniej uznanym za sprawiedliwych niczego nie znaleziono i niczego się nie knuje. Może nie chciano znaleźć? Może nie byli na tyle groźni, żeby podjąć przeciw nim jakieś działania? Może w odpowiedniej chwili jednak "coś" się przeciw nim znajdzie? Dla mnie jest to wszystko jedno wielkie bagno. Czy dożyjemy kiedyś czasów, że o wartości ludzi będzie naprawdę decydowało to, jacy są na naszych oczach, w swoim codziennym życiu i działaniu, a nie opinie kumpli i interes cwaniaków? Kto właściwie w Polsce rządzi? Mam tylko jedną receptę na to wszystko - rozpędzić ten cały UOP i od nowa rekrutować do niego ludzi reprezentujących różne opcje polityczne, a nie ględzić bez przerwy o tym, że to są niezastąpieni fachowcy. A tak naprawdę - jakież to wielkie tajemnice są w naszym kraju do ukrycia, co mogą nam jacyś szpiedzy ukraść prócz tej oczywistości, że inni dawno już wymyślili proch i nowoczesne technologie, że jesteśmy jako państwo biedni, że nikomu nie zagrażamy w związku z tym, a naszej armii wystarczy amunicji na tydzień wojennego strzelania. I mam jeszcze jedno pytanie - jak to się dzieje, że państwo zatrudnia tysiące dorosłych facetów, którzy się w to wszystko bawią jak dzieci naszym kosztem? Dzieciom nie powinno się dawać do rąk niebezpiecznych narzędzi." Dociekliwy
2. "Codziennie, jak nam mówią w telewizji i w prasie, ginie na naszych polskich drogach przeciętnie 20 ludzi. Trochę mniej ich zginęło (18) w trzydniowe święta (13 - 15 sierpnia br.), ale wtedy wyszło na drogi aż 10 tysięcy policjantów. Na co dzień nie można ich aż tylu ustawić na szosach, bo nie miałby kto patrolować pozostałego terenu. Można powiedzieć, że wyjeżdżając codziennie samochodem trzeba założyć, że wypadek zdarzy się właśnie nam i to niekoniecznie z naszej winy. To nie ponury żart, ale wypadków każdego dnia zdarza się na naszych drogach od 200 do 300 i to tych odnotowanych, bo stłuczek nie zgłaszanych, a załatwianych polubownie jest pewnie drugie tyle. To dużo. To jest podobno rekord Europy. Jako kierowca mogę jednak stwierdzić, że mimo wszystko nasi ludzie jeżdżą lepiej i ostrożniej niż w latach poprzednich, są uprzejmiejsi. Ale jest kategoria ludzi, którzy notorycznie naruszają przepisy także w Łobzie. Np. szczególnie wieczorami naszymi głównymi ulicami poruszają się młodzi straceńcy z szybkością przekraczającą prędkość dźwięku. A może przydałoby się ze dwa razy kazać dmuchnąć w balonik tym wszystkim uczestników dyskotek łobeskich, którzy nad ranem wsiadają do samochodów. A gdyby taką akcję przeprowadzić w całej Polsce? To przecież oni są sprawcami dużego procenta ciężkich wypadków na szosach. Czyżby służby porządkowe bały się, że trzeba by zatrzymać za wielu "po spożyciu"? Też kierowca.
3. "Bardzo mało jest w naszej gminie pomników przyrody. Stare, pielęgnowane przez stulecia parki przypałacowe zostały zdewastowane, a ich kilkusetletni drzewostan najczęściej wykarczowany na opał. Jakie tam były cuda przyrody, można jeszcze od biedy zobaczyć w Starogardzie Łobeskim, jednej z siedzib Borków, gdzie kilka ze starych drzew ocalało. W Łobzie właściwie nie ma się czym specjalnie szczycić. Chociaż....Na ulicy Bema naprzeciwko SP 1 rośnie imponująca, ponad stuletnia pewnie, magnolia syberyjska, jedyny taki okaz w gminie, wspaniale kwitnąca wiosną i budząca podziw przyjezdnych - nie wróżę jej jednak długiego życia, bo przeciągnięto nad nią przewody elektryczne, do których właśnie dorasta i już chyba jesienią, w przyszłym roku na pewno, zostanie, jeśli nie wykarczowana, to okaleczona. W normalnych krajach takie druty albo puszcza się pod ziemią w podobnych przypadkach, albo linię się przesuwa. Trochę dalej po tej samej stronie ulicy wyrosła pewnie na trzydzieści metrów potężna daglezja. Tej też nie wróżę długiego życia. Po drugiej stronie Bema, na zakręcie, po usunięciu strasznego parkanu i systematycznym koszeniu terenu powstał chyba najładniejszy w mieście naturalny park. Kto pierwszy wpadnie na pomysł, żeby go ucywilizować czyli wykarczować? Jedynie działkowcy postarali się ochronić swój zabytkowy dąb na Spokojnej. I to jest wszystko, co mamy po przodkach czyli bardzo niewiele". Przechodzień
Ulica Łobeska w Warszawie
W roku 1995 p. Zbigniew Harbuz bawiąc w czasie jednej ze swoich licznych wędrówek między innymi w Warszawie trafił niespodziewanie na ulicę Łobeską. Zrobił nawet ciekawe zdjęcie z tego odkrycia na dowód tego, że coś takiego jest. Trwała wtedy akurat prezydencka kampania wyborcza, co widać na załączonej fotografii. Skąd się nazwa tej ulicy wzięła, trudno było zgadnąć. Komuś pewnie gdzieś tam się coś z naszym miastem skojarzyło i zaproponował tę nazwę i tak już zostało. Wiemy dobrze, że wśród nazw ulic w różnych miastach można spotkać takie, które budzą zdziwienie, że coś takiego można w ogóle wymyślić (np. w Szczecinie jest ulica Koński Kierat). W końcu Łobez nie jest jakąś tam pierwszą lepszą mieściną i nic dziwnego, że dostał ku swojej chwale ulicę w Warszawie. Czasem działają tu inne czynniki, na przykład brak wiedzy czy koordynacji w spolszczaniu nazw na naszym terenie. Mamy oto w Łobzie ulicę Wojcelską - skąd się wzięła ta dziwna nazwa? W przedłużeniu tej ulicy jest droga do Wysiedla. Wysiedle to niemieckie Woyzel - droga do niego nazywała się Woyzel Strasse. Ze trzy lata po wojnie Wysiedle nazywało się Wojcel, a droga prowadzącą do niego ulicą Wojcelską. Potem językoznawcy uznali, że Wojcel powinien się nazywać Wysiedlem, a ulica Wojcelska pozostała!
A jednak był poważny powód, że ulica Łobeska w stolicy się znalazła. Zupełnie przypadkowo opowiedział mi o tym p. Stanisław Puchalski. Otóż kiedy z początkiem lat pięćdziesiątych zaczęła się odbudowa Warszawy prawie całkowicie zniszczonej, potrzebne były do tego materiały budowlane. Budowano wtedy tradycyjnymi sposobami, a podstawowym budulcem była cegła. Przedsięwzięcie było olbrzymie - rzucono wtedy hasło "Cały naród buduje swoją stolicę" i rzeczywiście ją zbudowano kosztem wielu wyrzeczeń. Ale tej ilości cegły brakowało w zniszczonym kraju. W tym czasie zaczęto równolegle tak zwane "odgruzowywanie" spalonych w trakcie wojny miasteczek na Ziemiach Zachodnich, często wcale nie gorzej zburzonych niż Warszawa. Na przykład Łobez był spalony w 60% (całe śródmieście). Była to olbrzymia i mrówcza praca. Ludzie gołymi rękoma, za bardzo skromne pieniądze przy pomocy łopat, kilofów i prymitywnych maszyn odzyskiwali cegłę z gruzów, ładowali ją na wozy konne, wieźli na stacje kolejowe i tam przeładowywali na wagony, skąd transportowano ten budulec do stolicy. Żyją jeszcze w Łobzie świadkowie i uczestnicy tej roboty. Można bez przesady powiedzieć, że powojenna Warszawa powstała z gruzów takich miasteczek jak Łobez. Lojalnie trzeba przyznać, że budowniczowie stolicy zapamiętali tę ofiarę i właśnie na pamiątkę tych wydarzeń niektórym swoim ulicom nadali nazwy od miejscowości, z których pochodziły cegły. Tak pojawiła się w Warszawie ulica Łobeska, ulica Świdwińska, Drawska itp.
Można się dzisiaj z tych wydarzeń wyśmiewać, naigrywać, kwestionować, mówić o tym, że np. Łobez został ze "swojej" cegły okradziony. Jednak Warszawa stoi, mimo że praktycznie została wcześniej zrównana z ziemią. Jak na ówczesne polskie warunki i możliwości została odbudowana bardzo szybko i fakt ten nienajgorzej świadczy o ludziach z tamtej epoki, o ich energii i wierze w odrodzenie się polskości i pod tym względem nie mają się czego wstydzić.
Historia zna wiele takich przykładów, kiedy z gruzów jednej cywilizacji wyrastała druga, powstawały nowe miasta, nowe budowle. Starożytny Rzym, jego budowle, szczególnie publiczne i sakralne były w średniowieczu rozbierane na budulec przez następne pokolenia, niejedna chrześcijańska świątynia powstała w ten sposób. Zwycięzcy, jak się to mówi, bez ceregieli brali wszystko, a na dodatek byli bardzo praktyczni. Sławne rzymskie Koloseum, którego szczątki oglądają dzisiaj z nabożeństwem miliony turystów, było przez setki lat eksploatowane jako kopalnia gotowego kamienia budowlanego przez nowych lokatorów wiecznego miasta, kamienia, który był pod ręką. To samo spotkało wiele miast z kręgu greckiej i rzymskiej cywilizacji, które bez skrupułów rozbierano jako pogańskie relikty. Wręcz szkolnym przykładem takiego postępowania jest chorwackie miasto Split, dawne Spalato, w którym w II wieku naszej ery cesarz rzymski Dioklecjan zbudował sobie wspaniały, istniejący do dzisiaj pałac, obecnie zabudowany mieszkaniami (zaludnia go bodaj tysiąc lokatorów) i obok amfiteatr. Po ugruntowaniu się chrześcijaństwa amfiteatr rozbierano (pozostała z niego mimo wszystko spora część) i między innymi wzniesiono z niego w sąsiedztwie kościół. Niesamowite wrażenie robi ta "nowa" budowla z V wieku naszej ery, z której ścian wyzierają jak nieuporządkowane puzzle elementy dawnej pogańskiej budowli - tu jakaś płaskorzeźba kamiennej głowy czy ręki, ówdzie resztki jakiegoś ornamentu, gdzieniegdzie fragmenty jakichś inskrypcji. Warto, będąc w tamtych stronach, obejrzeć sobie to i podumać nad przemijaniem kultur i cywilizacji oraz uzmysłowić sobie fakt, że ta łobeska cegła w Warszawie jednak na marne nie poszła, a nawet pomogła odbudować Warszawę.
W. Bajerowicz
W co się bawić na podwórku
W poprzednim numerze pisaliśmy o inicjatywie, jaką podjęła niestrudzona organizatorka zajęć i zabaw dla dzieci, które nie miały możliwości wyjechania na wakacje, p. Henryka Lach . Poniżej zamieszczamy zdjęcie jednego z takich spotkań z dziećmi na blokowym podwórku. Jak widać zabawa musiała być wesoła i interesująca. Oglądaliśmy jedno z takich spotkań przy fontannie. Podobało się ono także dorosłym zwabionym rozśpiewanym dziecięcym towarzystwem. Pomysł p. Henryki jest godny najwyższej pochwały, ponieważ z roku na rok maleje ilość dzieci, które mogą skorzystać z rozsądnie zorganizowanego wypoczynku poza swoim miejscem zamieszkania, co często wiąże się z ubóstwem ich rodziców. W Łobzie odbyły się 23 takie spotkania podwórkowe (na różnych podwórkach) w całym mieście; oprócz tego grupy dzieci miejskich z p. Henią "na czele" odwiedziły takie wsie jak Bełczna, Grabowo, Poradz, Byszewo, Przemysław, Prusinowo, Zagórzyce, Dalno, Rynowo, Dobieszewo i Świętoborzec, gdzie wspólnie z dziećmi wiejskim dawały pokaz tego, jak można się bawić także w miejscu swojego zamieszkania. Finansowo wsparł tę pożyteczną działalność Urząd Miasta. RED.
W kogo bije inflacja
Jak się dowiadujemy - a mówią nam na ten temat dużo ekonomiści, prasa, radio, telewizja, prasa, a przede wszystkim stałe komunikaty GUS-u - inflacja w naszym kraju będzie rosła. W tej chwili sięga ona już 11,6%. Natomiast przedstawiciele rządu twierdzą, że tego pułapu nie przekroczy ona w tym roku. Jednak wziąwszy pod uwagę konieczny w ich sytuacji optymizm, trzeba brać poprawkę na 2 - 3 % w górę od tych jedenastu procent. Dlaczego? Bo na początku tego roku przewidywali 6,5% inflacji, a już mamy 11,5 %. Wniosek jest prosty. Pocieszać się w tej sytuacji nie ma czym, kiedy się nam mówi, że dotknie ona wszystkich jednakowo. To kłamstwo, bo dotknie ona wyjątkowo dotkliwie najbiedniejszych i biednych. Dlaczego? Bo istota inflacji polega przecież na zwiększaniu się ilości pieniądza w obiegu (dodrukowywania go) w stopniu szybszym od wzrostu podaży towarów. Po prostu za pieniądze, które dostajemy, nawet niech ich będzie "na oko" więcej - możemy mniej kupić. Równocześnie rosną ceny, bo pieniądz jest mniej wart. Zaczyna się pościg cen za pieniądzem. Przerabialiśmy to już w latach osiemdziesiątych i nie ma co tu kogoś pouczać naiwnym wykładem o dramatycznych skutkach tego zjawiska. Gospodarka się w ten sposób rozregulowuje, bo z dnia nadzień nie wiadomo ile więcej i za co zapłacimy. W warunkach, kiedy najszybciej rosną ceny żywności, a przyczyn tego zjawiska jest w tej chwili kilka - biedni - a jest taka już ponad połowa społeczeństwa wydająca wszystkie swoje środki przede wszystkim na żywność, staną się głównymi ofiarami inflacji. Jak to wygląda w praktyce - możemy się przekonać na własnej skórze, idąc po zakupy także w Łobzie. Artykuły przemysłowe i luksusowe drożeją wolniej. Stąd ubytki w domowych budżetach biednych ludzi są najboleśniejsze.
Rosnąca inflacja to także cios w emerytów i rencistów. W roku bieżącym dostali oni podwyżkę w stosunku do ubiegłorocznej inflacji w wysokości 4%, a wynosi ta inflacja w tej chwili już 11,5% - czyli żyją oni już w tej chwili przez cały bieżący rok o 7% "do tyłu". Rencistów na dodatek okłamano w tym roku, bo w chwili, kiedy dawano im jednorazową podwyżkę - inflacja przekraczała już 10%, co powinno skutkować podwyżką dwukrotną. Nie bez goryczy trzeba stwierdzić, że to dzięki nim obecny rząd w ten sposób ratuje budżet. Realna wartość emerytur i rent spada z roku na rok. Zauważmy, że przyszłoroczne podwyżki emerytur będą liczone od średniej inflacji w marcu br. czyli od wspomnianych 4% do iluś tam procent (mówi się, że będzie to grubo ponad 12%) w marcu roku 2001! Tymczasem do tej pory emeryci będą musieli żyć z emerytur podniesionych o te 4%! Tu właśnie tkwi tajemnica ich spadku. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce pojawi się nowy "stary portfel". Właściwie to on już funkcjonuje. Starsi emeryci dobrze wiedzą, co to znaczy, młodsi przerabiają to bez udziału "komuny", na którą już nie można dzisiaj zwalić tego, co się wyprawia w gospodarce. Na razie także o sprawiedliwości społecznej w naszym kraju można zapomnieć oraz rozstać się z marzeniami i przestać wierzyć w zapowiedzi rządu, że wkrótce inflację "zbije". Podobno dla ratowania sytuacji rząd zezwoli na ponowny import taniej żywności zachodniej. Co to znaczy - dowiedzą się wkrótce polscy rolnicy. Wszystko to jakieś błędne koło. Co dalej?
W.I.
Wrócić do średniowiecza. Dziadek
Raz po raz pojawiają się wśród ludzi tęsknoty za światem przeszłości, który jakoby był lepszy, doskonalszy niż ten dzisiejszy - taki niby nieludzki, w którym coraz większa nierówność społeczna, egoizm, różne totalitaryzmy, nietolerancja, narkomania, bezrobocie (szczególnie u nas), głód, AIDS, choroby nowotworowe, swoboda seksualna i obyczajowa (niektórzy mówią - wyuzdanie) - narastają i nasilają się i wydają się zwiastować jeśli jeszcze nie koniec świata, którą to ewentualność niektórzy prorocy też przewidują, to przynajmniej zatrważającą jego niedoskonałość. Powszechne są utyskiwania na rozpaczliwość człowieczej egzystencji, brak perspektyw dla ludzi w coraz bardziej ciasnym i bezdusznym świecie. Nic to jednak nowego. Nie przesadzajmy. Nie rozwiązane i ciągle się pojawiające nowe zagrożenia od zawsze nękały śmiertelnych przecież ludzi. Jako ekwiwalent znaleźli oni sobie przecież występujący we wszystkich religiach poczynając od tych najprymitywniejszych, pierwotnych, po te wielkie monoteistyczne religie współczesnego świata - jakiś raj, w którym panuje wieczna szczęśliwość, równość i harmonia, zadośćuczynienie za wszystkie biedy, niepokoje, zagrożenia i męki, jakich zaznawali lub będą doświadczać jutro, które rysuje się tak okropnie.
Na razie jednak, pókiśmy żywi, trwają próby naprawiania rzeczywistości i poszukiwania ideałów. Właśnie przeszłość w związku z tym zdaje się być nęcąca. Wydaje się wielu współczesnym niecierpliwym, steranym bieżącymi kłopotami i nie najlepszymi doświadczeniami, zgorzkniałym osobnikom, że już gorzej być nie może, że dawniej to było lepiej, bo panowały surowe obyczaje, ludzie żyli według biblijnych, patriarchalnych prawideł, wszystko było unormowane, prawa jasne, co czarne, to było czarne, co białe to białe. Średniowiecze - ono wydaje się szczególnie śliczne. Wtedy to, panie, byli prawdziwi wielcy królowie jak nie przymierzając Bolesław Krzywousty czy Kazimierz Wielki, wspaniali rycerze bez skazy jak Roland, niepokalane dziewice i w ogóle było cudownie, a obyczaje - te były zdrowe i dzisiaj warte naśladowania.
Guzik prawda. Od najdawniejszych czasów, od chwili, gdy tylko pojawiło się pismo, zawsze jego wytworom i tematom towarzyszyła wizja końca świata, utyskiwanie na współczesność, na młodzież, tęsknota za rzekomo naiwną ale szczęśliwą i czystą przeszłością, kiedy ludzie żyli po kilkaset lat. Taka jest przecież licząca ponad trzy tysiące lat "Biblia" z Adamem i Ewą na początku. Rzymski poeta Owidiusz w swoich "Przemianach" już dwa tysiące lat temu wygłaszał pochwałę "złotego wieku" ludzkości, który miał trwać kiedyś, dawniej, gdy ludzie żyli na tak zwanym łonie przyrody, paśli baranki przy wtórze fletu i sielankowych piosenek, nie prowadzili wojen, kochali się za to jak dwa gołąbki. Swoje czasy nazywa Owidiusz wiekiem żelaza i przemocy i nie wróży ludzkości dobrej przyszłości. Dziwne, bo my tymczasem żyjemy sobie nadal i nie daj, Boże, żebyśmy się jakimś zrządzeniem losu znaleźli w starożytności czy w średniowieczu, nie wspominając w ogóle o jakieś wspólnocie pierwotnej. Skóra cierpnie na myśl o czymś tak strasznym. Biorąc poprawkę na to, że takie pojęcia jak bieda, nierówność społeczna, ból istnienia są względne - to, co dzisiaj jest pegeerowską biedą, dla pańszczyźnianego chłopa byłoby zamożnością, dla starożytnego niewolnika rajem. Jak można, będąc dzisiaj normalnym człowiekiem, marzyć o czymś podobnym. Wszystkim, którzy opowiadają bajki o szczęśliwym i bezgrzesznym bytowaniu ludzi pierwotnych, przypomina Dziadek kapitalny film "Walka o ogień", a także doradza przeczytanie podstawowej na ten temat książki francuskiego antropologa Levi-Straussa pod tytułem "Smutek tropików" o tym, jaką tragedią jest życie współczesnych ludów pierwotnych. Jak można idealizować przeszłość, na przykład wyprawy krzyżowe, Rolandów, skoro ludzie, nasi najczęściej bezimienni przodkowie, ciągle nowe ich pokolenia, poświęcały życie, wywoływały przewroty, zaludniały więzienia, żeby zmienić stary i nieznośny porządek świata, zrobić krótkie ludzkie życie sprawiedliwszym dla wszystkich, zdrowszym, dłuższym, bardziej wygodnym, ludzkim.
Ta przeszłość minęła, bo była nie do zniesienia. Średniowieczni Rolandowie, rycerze, których także poniektórzy mieszkańcy Łobza chcą gloryfikować, byli zawodowymi, okrutnymi wojownikami żyjącymi z wojny, z rozboju i niewyobrażalnego wyzysku swoich poddanych chłopów. Rzeczonego Rolanda zabili Baskowie, "pacyfikowani" (pax po łacinie znaczy pokój), masakrowani i nawracani mieczem na jedynie słuszną wiarę. Dziadek bardzo wątpi, czy którykolwiek z naszych gloryfikatorów w ogóle miał w rękach "Pieśń o Rolandzie". A jest to utwór, w którym między innymi bardzo pięknie i z lubością mówi się o przyjemności, jaką daje przelewanie pogańskiej krwi. Niemieckimi Rolandami są Krzyżacy. Nie tylko w Niemczech, ale w zachodniej historiografii są oni ciągle uważani za pionierów europejskiej cywilizacji na dzikim wschodzie. Nasi Rolandowie też wcale się nie różnili od swoich europejskich kolegów. Słynną scenę okaleczenia Juranda Sienkiewicz znał z naszej polskiej historii. Kiedy mianowicie naszemu wielkiemu rycerzowi Bolesławowi Krzywoustemu (XII wiek) "przeszkadzał" w rządzeniu jego brat, Zbigniew - Bolesław uwięził go, kazał oślepić (żeby ten nie widział, co robi - taka była motywacja), wyrwać mu język (żeby nie gadał za wiele) i obciąć prawą dłoń (żeby jej czasem nie podniósł na brata). Oczywiście można to zdarzenie usprawiedliwić interesem narodowym - w końcu Krzywousty był dobrym królem. Jakim królem byłby Zbigniew? Inny nasz wielki rycerz Kazimierz Wielki (XIV wiek) kazał utopić w przerębli księdza Baryczkę pietnującego rozwiązłość króla, który miał po kolei wprawdzie, a jedną równolegle - cztery żony, kilka oficjalnych kochanek utrzymywanych "na koszt państwa", kilka córek i trzech synów oraz bardzo często "wykorzystywał seksualnie" swój żeński personel. Tenże król, gdy mu bruździł wojewoda wielkopolski Maćko Borkowic, kazał urzędnika żywcem zamurować. Inny incydent z życia Wielkiego Kazimierza: Na zaproszenie króla czeskiego bawił on w Pradze. Tam uwiódł raczej bez jej zgody jedną z młodych dworek. Ta wyżaliła się swojemu ojcu. W czasie uczty człowiek ten rzucił się z mieczem na naszego króla, ale nie zrobił mu krzywdy. Był to despekt nie tyle dla naszego władcy ale dla gospodarza, bo dziewczyna powinna przyjąć to, co ją spotkało raczej jako obowiązek wobec gościa i siedzieć cicho. Dlatego dla przykładu obcięto jej wargi i piersi (a nie robił tego chirurg i środków znieczulających wtedy nie znano), zaś jej nieszczęsnego ojca poćwiartowano i powstałe stąd zasolone kawałki obwożono po całych Czechach jako przykład tego, co czeka poddanego, który narazi się swojemu władcy. Mieli ówcześni rycerze wyobraźnię! Ich kodeksy moralne tak przez niektórych dzisiaj podziwiane, również trzeba włożyć między bajki. Były spisem pobożnych życzeń - nieprzyjaciół, a szczególnie pogan, kacerzy i tak zwane czarownice paliło się wtedy na stosach. To, co wyprawiali rycerze na podbijanych przez siebie ziemiach, a także ze swoimi poddanymi, jeży włosy na głowie jeszcze po wiekach. Wystarczy uważnie przeczytać "Krzyżaków", mimo że nie jest to dokument. W rzeczywistości było gorzej. Gdzieś zniknęli Jadźwingowie. Wytłukli ich solidarnie polscy, litewscy i krzyżaccy rycerze. Wcześniej niemieccy Rolandowie Henryk Lew i Albrecht Niedźwiedź w XII wieku ogniem i mieczem wytępili Słowian pomorskich. Zaiste byli lwami i niedźwiedziami jak się patrzy, wycinając praktycznie bezbronne plemiona - stąd ich przydomki. A jeszcze wcześniej margrabia miśnieński Gero zaprosił na ucztę pojednawczą 30 przywódców Słowian połabskich i ich w jej trakcie wytruł, jak się mówi, na śmierć. To pewnie jeden z tych Rolandów stał na naszej Górze Zielonej, bo jak jeszcze pamiętamy - patrzył on na wschód i oparty był o potężny miecz. Pewnie szykował się do kolejnej krucjaty. Właśnie po drodze była mu Polska.
Dlatego przestańmy się zachwycać średniowieczem, bo upadło ono obalone przez ludzi jako kolejny okres w dziejach ludzkości, który, postępowy w swoich początkach, później jej rozwój hamował i pod koniec swego istnienia konserwował ciemnotę. I nic się strasznego nie stało, przeciwnie, stało się znacznie lepiej. I dobrze, że od jego upadku minęło kilkaset lat. Rycerskie wyprawy krzyżowe i podbój Ameryki to ciemne strony średniowiecznej europejskiej historii. Niedawno przepraszał za nie papież Jan Paweł II. Kiedy w 1992 roku obchodzono w Europie jubileusz "odkrycia" Ameryki - większość krajów tego kontynentu odmówiła udziału w tej imprezie, bo Kolumb, Cortez, Pizarro i inni konkwistadorzy kojarzą się im z trwającym setki lat ludobójstwem i upadkiem rodzimych kultur.
Dlatego też Dziadek jest szczęśliwy, że przyszło mu żyć dzisiaj niż wtedy, tym bardziej, że mu tego życia zostało niewiele, a świat wokół jest coraz ładniejszy. Niestety.
Dziadek
Z doświadczeń p. Kurator dla nieletnich
Pani kurator - zwracam się do p. mgr Elżbiety Maciochy-Toruń, która jest zawodowym kuratorem dla nieletnich i prowadzi zespół kuratorów społecznych przy Sądzie Rejonowym w Łobzie - coraz częściej słyszymy o rosnącej przestępczości dzieci i młodzieży. Czy pani doświadczenia to potwierdzają?
- Do nadzoru kuratorskiego kwalifikuje sąd. W tej chwili prowadzimy 170 spraw, to znaczy zajmujemy się tyloma właśnie pojedynczymi przypadkami i rodzinami (bo te niekiedy też podlegają naszemu nadzorowi), których akta przekazuje nam sąd, ale także tymi przypadkami, które zgłaszają osoby prywatne, np. proszące o pomoc dla siebie, dla swojej rodziny lub sąsiadów. Wachlarz spraw, którymi się zajmujemy, jest szeroki. W porównaniu z 300 sprawami, jakie prowadzą kuratorzy dla dorosłych jest to dużo i liczba ta wciąż rośnie.
Kim są nieletni, podlegający nadzorowi kuratorskiemu?
- Są to nieletni, którzy weszli w konflikt z prawem, a sąd orzekł w ich przypadku nadzór kuratorski, który może trwać do 21 roku życia. Są wśród nich także czekający na miejsce w zakładzie wychowawczym lub poprawczym, tacy, którzy mają "okres próby" czyli warunkowo zawieszony pobyt, warunkowo zwolnieni i zwolnieni. Kuratorzy sprawują też nadzór nad rodzinami, którym ograniczono władzę rodzicielską. Jeśli opieka rodzicielska jest niewłaściwa - dzieci kieruje się do placówek wychowawczych.
Jaki teren podlega łobeskim kuratorom, jaki jest zakres ich działania, co pani o nich sądzi?
- Oprócz mnie zawodowym kuratorem jest współpracująca ze mną mgr Iwona Wójcicka. Działamy na terenie gmin Łobez, Węgorzyno, Radowo i Resko. To duży teren. Kuratorów społecznych jest 21. Przeciętni przypada na kuratora 8 - 10 spraw. Dojeżdżają oni do swoich podopiecznych własnymi samochodami. Za prace dostają niewielką gratyfikację, są to jednak w całym tego słowa społecznicy. Nie mogę żadnego z nich szczególnie wyróżnić, bo wszyscy (w tym panie) są dobrymi fachowcami i pracują bardzo solidnie. Tu warto dodać, że kurator to nie tylko osoba urzędowa, która może stosować różne sankcje, ale to przede wszystkim życzliwy doradca, współczujący człowiek, rozumiejący błędy młodości i wierzący resocjalizację młodych ludzi. Nasi kuratorzy prezentują wysoką kulturę osobistą, pełnią swoje zadania z powołania. W końcu od kuratora, od jego zdolności pedagogicznych zależy kontakt, zaufanie ze strony młodzieży i rodziców. Głównym zadaniem kuratora jest pomoc duchowa, psychiczna dla podopiecznych, ale starają się oni pomagać także rzeczowo - zawożą odzież, zabawki, pomagają załatwić praktyki i miejsca w szkołach. Sprawują oni też nadzór nad rodzinami, którym ograniczono władzę rodzicielską. Jeśli ta opieka jest niewłaściwa, wtedy dzieci kieruje się do odpowiednich placówek wychowawczych. Niekiedy jednak kuratorzy muszą stosować sankcje, np. wnioskują do sądu o "odwieszenie" zawieszonej kary, o ograniczenie władzy rodzicielskiej. Niestety ilość dzieci kierowanych z tego powodu do placówek wychowawczych jest większa z roku na rok. Powody? Bieda, alkoholizm dorosłych, brak pracy i perspektyw życiowych. Pojawiają się sieroty społeczne - dzieci mają oboje rodziców, a trzeba je kierować do placówek wychowawczych. Aż się serce kraje, gdy trzeba odwiedzać niektóre rodziny - tyle w nich patologii i nieszczęścia.
Czy macie sukcesy w tej chyba niewdzięcznej pracy?
- Nasza praca odbywa się w trudnych warunkach, bo nasz rejon jest biedny. Młodzi ludzie czują się często rozgoryczeni brakiem perspektyw dla siebie, nie uczą się, przerywają naukę, nudzą się, popadają w konflikty z prawem. W ogóle nasz rejon jest biedny. Niemniej nasza praca jest ciekawa i wielokrotnie daje satysfakcję. Trzeba być wszędzie, obligatoryjne raz w miesiącu odwiedzić podopiecznego, ale niektórzy nasi kuratorzy bywają u nich nieraz kilkakrotnie w miesiącu. Duża część naszych nieletnich odczuwa skruchę, prostuje się, wraca do społeczeństwa. Cieszy nas, gdy o kuratorce dzieci mówią "ciocia", gdy z zaufaniem garną się do swojego prawnego opiekuna i powierzają mu swoje problemy. Cieszy nas także, kiedy młodzi ludzie wracają do szkoły, dostają pracę, przestają "rozrabiać". A tak na zakończenie - to na ogół dzieci nie są winne temu, że muszą żyć nieraz w tragicznych warunkach i za to, co z nich później wyrasta. Większość rodzin, z których wywodzą się nasi podopieczni, to rodziny korzystające z pomocy społecznej. Zdajemy sobie sprawę z tego, że każdemu naszemu nieletniemu należy dać szansę. Ich problemy rozpatruje się, biorąc pod uwagę uwarunkowania, w których przyszło im żyć. Nie jest tak, że policja, prokuratorzy, sąd czy kuratorzy chcą "dokopać" młodocianym. Wszystkich nas jednoczy troska, żeby było lepiej.
Dziękuję za rozmowę - Wojciech Bajerowicz.
Z księgi fraszek
Z księgi fraszek Andrzeja Andrusza
Zamieszczamy kolejną serię fraszek Andrzeja Andrusza
1. TRUIZM
Każdy błazen wie, że robi za idiotę -
Żaden idiota nie wie, ze robi za błazna!
2. ANIA
Ciągnęło bardzo mnie do Ani.
Niestety Ania - ani...ani.
3. MORSKA CHOROBA
Popijał wódkę, napił się piwa...
A teraz ziemia kiwa się, kiwa...
4. DOBRE SKŁONNOŚCI
Kłamie okrutnie twój synek mały?
Mija się z prawdą przez dzionek cały?
Nie martw się matko...z tego wynika,
Że ma zadatki... na polityka!
5. BŁĘDNA RADA
Radziła mama - żyj wciąż przykładnie...
To błąd - taka najszybciej wpadnie...
6. MIERZ SIŁY NA ZAMIARY
W laniu wody gość był mistrzem.
Mógłby zostać i ...burmistrzem...
Został.. wiedzy mu nie stało...
Sama woda ...to za mało!
7. PRZYCZYNA
Ta wielka miłość szybko jej zbrzydła,
....On nie uznawał...
... wody i mydła!
Ze starej książki dochodzeń
Publikujemy treść kolejnych zapisów ze starej milicyjnej książki dochodzeń. Jak widzimy, nadal nie zostały ustalone w kwietniu 1946 roku polskie nazwy miejscowości. Podajemy je zatem w tej formie i pisowni, w jakiej zostały w księdze zanotowane. Przypominamy, że zdarzenia miały miejsce w całym dawnym powiecie łobeskim i dlatego też są tu notatki np. z Reska czy Radowa. Chcemy bowiem pokazać klimat tamtych czasów i zakres działań milicji w całym powiecie, bo daje to lepszy obraz ówczesnych zagrożeń, z którymi sobie stróże prawo i społeczeństwo musiało sobie radzić. Ten odcinek zapisów można nazwać "końskim", ponieważ odnotowano wtedy sporo kradzieży koni. Konie były, aż się to dzisiaj nie chce wierzyć, podstawową siłą pociągową i stanowiły łakomy kąsek dla złodziei. Stąd nie powinny nas śmieszyć szczegółowe opisy skradzionych zwierząt, bo są one ich znakami rozpoznawczymi. I ciągle obecna jest w tych wspomnieniach łatwa śmierć jako echo niedawnej wojny.
· 10.04.1946 r. W Winingen (Winniki) sekretarz tej gminy Piotr P. pobrał od repatriantów po 100 zł od rodziny obiecując im pomoc przy osiedleniu się (było to przestępstwo - red.).
· 11/12.04. Został skradziony koń Czesławowi M. z Cianowa.
· 11/12.04. W Cianowie nieznani sprawcy ukradli 2 konie sekretarzowi gminy Janowi A.
· 12.04. W Łobezie z ulicy Limanowskiego (?) został zabrany pies myśliwski przez Władysława M. na szkodę Maksymiliana B.
· 13.04. W urzędzie pełnomocnika Rządu RP na obwód Ławiczka w Łobezie popełniono wielkie nadużycia. Paczki UNRRA zostały doszczętnie rozkradzione przez urzędników starostwa. Wmieszane w to są przeważnie osoby obejmujące kierownicze stanowiska (tu nazwiska - red.). Sprawa została przekazana do sądu okręgowego w Koszalinie.
Do tej wiadomości młodszych czytelników warto tu dodać komentarz, bo dzisiaj już pewnie mało kto o tym wie: UNRRA była to amerykańska i oenzetowska organizacja charytatywna, która w latach 1945 - 47 udzielała krajom alianckim zniszczonym przez wojnę (m.in. Polsce) bardzo dużej pomocy w postaci żywności, odzieży, leków, samochodów z demobilu i różnych maszyn (red.).
· 15.04. Matka dziecka Zofia S. zamieszkała Łobez. ul. Kamienna powiadomiła o pobiciu 3-letniego dziecka w sierocińcu dla młodszych dzieci w Białogrodzie (Białogard). Pobiła dziecko zastępczyni kierowniczki sierocińca.
· 17.04. W majątku Karolinenhof w odległości 2 km od miejscowości Płoty został zastrzelony Stefan B. przez milicjanta Jana R. z posterunku w Płotach. Stefan B. był zatrzymany w areszcie w Płotach, po wyłamaniu krat zbiegł. W czasie ucieczki został zastrzelony. Zatrzymany był za kradzież i napad rabunkowy.
· 21/22.04. W majątku państwowym Negreb (Niegrzebia) został skradziony koń, wałach, gniady, 6 lat, tylne nogi pęciny białe.
· 25.04. O pierwszej w nocy we wsi Blumenfelde (?), gmina Klauszewo (?) został zastrzelony przez żołnierza sowieckiego obywatel Józef S. z majątku Rogów B.
· 22.04. W Ławiczce (Resko) dokonano napadu rabunkowego na Niemców zamieszkałych przy ul. Żukowa. Głównym sprawcą napadu był Jan G. Jeden ze sprawców został ujęty, pozostali zdołali zbiec.
· 28.04. Zostały zrabowane 2 konie przez uzbrojonych żołnierzy sowieckich z państwowego majątku Łobez A i B (Łobez był wtedy podzielony na sektory).
· 30.04. Władysław N. we wsi Nowe Szenwalde (Zajezierze ?) pędził bimber.
· 03.05. Z majątku Lindenfelde (?) zostało skradzione 5 koni. Podejrzani żołnierze sowieccy. Sprawę skierowano do komendy sowieckiej w Łobezie.
· 04.04. O godzinie 15`30 na stacji kolejowej Łobez został zastrzelony 11-letni chłopak Stanisław P. i lekko ranny w palce prawej ręki Ryszard P. przez strażnika kolejowego Jana S. Sprawa została przekazana do prokuratora PKP w Gdańsku.
Nadkomisarz Leszek Olizarczy
Z żałobnej karty
1. Adam Staszewski 24.12.1943 - 04.07.2000
2. Stanisław Kocela 24.01.1930 - 09.07 - " -
3. Andrzej Furkałowski 03.03.1956 - 12.07 - " -
4. Lucjan Przeradzki 18.12.1931 - 10.07 - " -
5. Kazimierz Duda 01.01.1935 - 13.07 - " -
6. Tadeusz Ogorzałek 16.07.1926 - 14.07 - " -
7. Stefania Łagowska 10.05.1928 - 23.07 - " -
8. Maria Nowacka 27.01.1918 - 09.07 - " -
9. Jan Stypka 29.03.1912 - 26.07 - " -
10. Zygmunt Łuczycki 20.11.1919 - 29.07 - " -
11. Sławomir Bąk 27.10.1061 - 28.07 - " -
12. Józef Żwirko 15.08.1923 - 02.08 - " -
13. Janina Bielowska 21.03.1915 - 03.08 - " -
14. Michał Bas 30.01.1948 - 08.08 - " -
15. Zofia Głowacka 20.01.1940 - 08.08 - " -
16. Józef Kaczocha 08.06.1960 - 15.08 - " -
17. Henryk Mikołajczyk 21.08.1930 - 17.08 - " -
18. Tadeusz Wasiak 05.04.1934 - 10.08 - " - (WB)
Do Łobeziaka można pisać tutaj: